I przyszedł rok, czasu czara,
słowami jak piołun się przelał.
Padały te krople na ziemię,
bunt dojrzewał.
Wystrzeliły petardy pąków
iskrząc nadzieję jak gwiazdy.
Nad nimi leciały motyle barwne
czarciego wrzasku.
Święty Jan i święty Paweł, i drugi,
na wszystko patrzył z obrazków.
Padał deszcz światła na nie przez szyby
strugami brzasku.
Niebo było czerwone tego lata,
na nim chmur białych bandaż ciszy.
Ktoś szepnął: tak milczy grom jasny
w burzy oklasków.
Chcieli mi oddać ziemię całą,
ziarno i plon i powietrza ogrom.
Coś, co do nich nie należało –
prozę i wierszy kokon.
Chcieli mi oddać za oddanie,
za wiarę, nadzieję i głos na puszczy,
ale dali mi coś, czego nigdy nie mieli –
skowyt pękniętych czasów.