Więc mamy witraże. Kolorowe szkiełka,
przez które śwatło śmiga, błyska refleksami.
Widzimy szkiełka i wierzymy w szkiełka,
w ludzi jak witraże, w sprawy kolorowe,
w historie kreślone pod zmęczoną nogą,
w aureole, gwiazdy, kosmiczne przestrzenie.
Od obcych chcemy swoich, a nie obcych rzeczy,
od siebie nic nie chcemy, albo prawie nic.
Raczej czekamy na coś, niż zmierzamy dokądś,
raczej się modlimy o coś, niż za kogoś,
raczej wierzymy, choć częściej własne zdanie
przedkładamy nad świętość, albo czyjąś rację,
raczej jesteśmy tutaj i zapominamy
że można iść gdzieś dalej, lub choćby na spacer.
Więc można. Wystarczy otworzyć drzwi,
bez przeszkód spojrzeć w słońce. Można
światłu dać spocząć na dłoniach, na sercu,
można nawet oślepnąć – ale tak inaczej –
można wreszcie zapomnieć, lub przypomnieć sobie
choćby smak truskawek, choćby i upadek.
Przez te kłopoty z logowaniem, zapomniałam, co miałam napisać 🙂 , toteż zacytuję sobie fragment, który płynie myślami jak rzeka.
🙂
Tego fragmentu dzisiaj nauczę się na pamięć…
Fajnie wrócić do tego wiersza, a smak truskawek jest teraz szczególnie intensywny, właśnie pożeram je z cukrem i śmietaną 🙂