To ja ci powiem jak jest.
Słońce wschodzi, zachodzi.
Czasem deszcz, chmury, albo
gwiazdy. Takiej jazdy
nie zapewni ci pieprzony
rollercoaster!
Czasem się budzisz i chce ci się
wstać, albo czasem wyć. Wyśnić
to się nie może, nie mogłoby,
ale żyć – o tak – trzeba by
z kilo koki, albo ze dwa –
taka jazda!
Swoje dziecko, bo bezradność,
chcesz udusić swoimi palcami –
patrzysz na nie i nie twoje:
ani palce, ani ono, on, ona.
O, nie! To nie tak, że w tobie
coś się pokręciło, pękło,
to jedynie miłość, lęk,
madonnomojapiękna!
Tak patrzysz na różnice pokoleń,
na zieleń i fiolet, na całe spektrum –
to nie jest tak, że cię nic nie boli,
to nie jest tak, że cię nic nie boli…
Gdzie jest piękno? Stara fotografia,
zapamiętane słowa, urwany
z rabatki kwiatek, słowa od słowa
do słowa; ręka podniesiona,
głos jeszcze bardziej, bazradność
bardziej bolesna niż skarga.