Nauka je sexy!

Zaczęło się normalnie: zgłupieliśmy do cna.  Zaczęło się od tego, że  odnaleziono zagadkowy pęcherz mieszczący się pod naszymi fryzurami i nazwano  go “mózgiem”. Naukowców zaintrygował ten tajemniczy przyrząd, z którego – jak przypuszczali – wydobywa się nasze myślenie. Przy okazji dostrzegli, że niektóre jego sektory można pobudzać. Osobnik, umiejętnie trykany w bąbel, mógł reagować zgodnie z intencją badacza.  W zależności od dźgnięcia w podrażnione miejsce, skręcał się albo z gniewu, albo ze śmiechu.
Odkrycie to wzbudziło sensację. A także niebywałe poruszenie wśród naukowców parających się wróżbiarstwem. Dotychczas uważano, że ów aparat jest naturalnym zbiornikiem przechowującym smarki. Jednak w obliczu rewolucyjnych odkryć pogląd ten wykopyrtnął się na nowych faktach i uległ gruntownej rewizji, a z każdym następnym sprawozdaniem na temat poczynionych postępów w poznawaniu zawartości głowy, nasze oczekiwania rosły i otwierały się przed nami fascynujące perspektywy.

Ludzie z charłaczym pomyślunkiem poczęli domagać się wzmocnienia palety swojej wyobraźni. Prawnicy zabiegali o przystawki umożliwiające szybsze błądzenie wśród gęstwy przepisów.  Ludzie na służbowych posadach błagali o przydział markowych widoków na świetlaną przyszłość.  Radni – dożywotnich diet oraz częstszych wyjazdów na Kajmany. Nikt jednak nie domagał się turbiny z roztropnością.  Ale mimo to postarano się wykorzystać w praktyce nowy przebój i uruchomiono produkcję ZASILACZY.

Najlepiej sprzedawały się wkładki do uprawiania figlików; wzmacniacze  z erotycznymi videoprzeżyciami, szły jak woda. Zwiększały obroty nie tylko u nabywcy, ale też stawiały na nogi puste konta elektrowni. Starczyło je kupić, podłączyć do kontaktu, by wyjść na  zdatnego do wyrażania cielesnych uczuć.  Zachwycony delikwent ze sztyftem w potylicy kategorycznie odmawiał spania, jedzenia i przebywania z dala od gniazdka. Dni i noce czas spędzał na rojeniach i spekulacjach.

Jednak nie ma niczego za darmo: okazało się wkrótce, że ludzi wciągniętych do igraszek z elektrodami prześladuje tępota bez umiaru. Powiększają im się wola, a na zewnętrznej obudowie uwydatniają się rogowate wypustki przypominające szczękonóżki, zęby tracą szkliwo i wypadają, a wzrost im się łachmyci. Widok ten nie napawał niczym dobrym. Przeciwnie. W trosce o ratowanie zdrowia ludności cywilnej i urzędowej, poczyniono odpowiednie kroki: wydano apel o zaniechanie masowej produkcji pobudzaczy i wprowadzono na nie obowiązkową reglamentację, a wyroby krajowe  obłożono podatkiem od dziwactwa.

Od tej chwili wszelkie przystawki miały być krótkotrwałe. Warsztaty nie przyjmowały ich do naprawy, jeżeli aparat był u właściciela dłużej niż kwadrans. Powiedziano, że skoro nie można inaczej, to niechaj już sobie będą,  ale z lichego surowca i wyłącznie  na dynamo.  Uchwalono, że mają się psuć równo co trzy minuty z dokładnością do pięciu miejsc po przecinku. Łóżkowym Rambo zaproponowano zbieranie znaczków i życie znowu rozpoczęło morderczą walkę z nudą.

Share this content:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *