NASZA MIŁOŚĆ…

…polegała na całkowitej szczerości, szczerości niemal okrutnej i pozbawionej kramarskich tyrad. Jedynymi spotkaniami były nasze długie, znaczące, telefoniczne rozmowy. Dzień bez nich wydawał się stracony. Mówiąc “dobranoc”, żegnaliśmy się do wczoraj.

b

Rzecz dziwna, choć wiedzieliśmy o sobie prawie wszystko, znaliśmy się na wylot, to naszym głównym ograniczeniem było nieusiłowanie zobaczenia się. I może dlatego byliśmy dla siebie nieodzowni. Za sprawą domysłów, spekulacji, żyliśmy pogrążeni w drastycznie wątłych przypuszczeniach. Tak było przez pierwsze dwa miesiące.

c

Wytrwale, jakkolwiek z coraz większym trudem, pragnęliśmy się nie widzieć, ale podkusiło mnie: zachciałem zobaczyć ją w rzeczywistości. W kolejnej rozmowie zaproponowałem wymianę fotografii. Po tygodniu nadszedł jej list.
d

Była zgodna z moją fantazją. Żeby nie wypaść z roli, wysyłałem zdjęcie swojego znajomka, jednak przyszło mi do głowy, że wpadła na ten sam pomysł. Pojechałem do jej miasta.

e

Była to niewielka dziura z perspektywami. Ludzie, jak tu, chodzili wytyczonymi koleinami, dodzierali swoje maski nieprzekupnej uległości. Znany z rozmów dom był dwupiętrowy. Stałem po jego drugiej stronie. Uczynny smyk zaoferował mi się ją pokazać. Miał siedem lat i ucięliśmy sobie całkiem względną rozmówkę. Czekałem.

f

Kamienica, wciśnięta między dwie bliźniacze, buda z liszajami po piękności, stała na czatach. Z płomieniami dachu o dwóch wieżyczkach, w strudze światła znikającego za kościołem, wydawała się dostojna. W zachodzącym słońcu dostrzegałem niezmącony obraz minionego, który odmienił się w blok pełen spopielałych krzyków, wyburzonych hałasów, rojny bezgwarem spokoju. Z bramy wyszła staruszka.- To ta pani – ożywił się chłopczyk i odbiegł.

g

Ruszyłem za nią. Ulica była wąska i przeciwległe domy prawie się stykały, prawie się pozdrawiały. Miała zbyt obszerne buty. Tłuste strączki włosów, zakrywając szyję, podrygiwały figlarnie. Ciemna, poplamiona sukienka, szary, chyba kiedyś bordowy żakiet, brązowe pończochy. Weszła do sklepu.

h

Przypomniałem sobie nasze rozmowy. Trwały w atmosferze zabronionych pojedynków, średniowiecznych snów o mizerykordii, gdy, leżąc w oczekiwaniu na cios łaski, miłosierdzie oznaczało jeszcze jedną próbę wyzwolenia. Nasze rozmowy, były to telefoniczne monologi, eksplozje słów, urywanych gestykulacji. Łączyła nas zazdrość, owo przymierze ufnych nie do końca, owo beznadziejne zadośćuczynienie miłości, która była walką, walką z życiem pełnym zaziębionych trosk i kichających planów.

i

Dopiero teraz rozumiałem jej obawę przed spotkaniem, zrozumiałem, że nigdy nie należy wtrącać się do cudzego życia, że, odarte z tajemnicy i wybebeszone z iluzji, nie zwykłą erratą może być, ale nadzwyczajnym suplementem do prawdy, więc palenie jej fotografii wydało mi się czczą formalnością, bo żyliśmy na przekór sobie, na przekór  chwiejnej wierze w siebie, bo nasza miłość…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *