Archiwum autora: zielony motylek

Ósemka mieczy

Każdego ranka, kiedy próbuje otworzyć powieki,
towarzyszy jej strach. Wieczorami jest podobnie,
przez niego nie może ich zamknąć.
Początki i końce bywają trudne.

Najbardziej boli przeobrażenie:
przerwanie tkanek, podrażnienie nerwów
i gojenie.

Otwiera się raną, ale krew nie wypływa.
Stroni od świata, w którym nie znaczy nic.

Nigdy nie istniała w czystej formie i nigdy nie będzie.
Możesz dorysować jej grymas, dopisać filozofię,
a potem jako współtwórca popatrzeć jak śpi.

Obudzi się taka sama, tyle że ukojona.

Lipiec 2011

Weronika

Zamyka oczy i całuje jego dłoń.
W zamian dostanie lek na strach.
Włosy nadal będą wypadać.

Jest motylem w ciemnym pokoju.
Mrok kwestionuje barwę oczu,
ale wnętrze pozostaje jasne.

Na szyi nie nosi nic,
na znak niewiadomej jutra.

Komu zawierzyć? Czemu oddać czas?
Pytania niesione w sercu.

Przed nią ściana naznaczona kolorami świata.
Żadnych drzwi. Za plecami nie ma już nic.
Nikt nie mówił, że wybór będzie prosty.

Wiersz do ciebie

Na drugim brzegu nie jest lepiej,
ale zawsze warto się upewnić.

Zaoferowałeś transport. Łódź była przytulna.
Trochę kołysało, chwile na wodzie wiążą się
z niedogodnościami. Dałam się ponieść fali.

Wplotłeś mi we włosy dwa pstrągi,
ich łuski lśniły w słońcu.

Teraz stoję na upragnionym brzegu.
Patrzę jak znikasz w oddali,
a może ja znikam, to nieistotne.
Pozwoliłeś mi zostać.

Ryby umierają bez wody, ale muszą wytrzymać,
jeszcze nie nakarmiłam ich doświadczeniami.

Ciekawe jak wrócę. Chcesz po mnie przypłynąć?

Wybielanie

Nie sprzedają niczego, co rozjaśnia myśli.
A ja w wyniku różnorodnych sytuacji życiowych
oprócz plam na ubraniach mam źle połączone neurony.
Nie kojarzę logicznie, zwłaszcza teraz.

Roztopy. Trochę cieplej i nadmiar znaczeń
spływa mi do głowy. Woda jest mętna,
nie można w niej niczego ogarnąć.

Sroka sfrunęła na parapet. Dziobie chleb.
Widzę ją wyraźnie, nic nie jest szare.
Kolory rozchodzą się, każdy w swoją stronę.
Dotykam granicy i czuję świeży podmuch wiatru.

Gwiazda poranna


Nie pamiętam za dużo, tylko to co złe.
Dobro zjawia się rzadko, zwykle rano –
na palcach w obawie przed zauważeniem.

Niepewnie całuje dłoń, ściana się rumieni.
Po pokoju tańczą oddechy. Słońce je muska.
Miało ich nie być. Nie było ich.
Ale wróciły pod kwieciste niebo kasetonów.
To jest ich przestrzeń, wewnętrzne królestwo.

Moje serce nie ma żadnych specjalnych właściwości,
nie odnosi sukcesów, nie zachwyca nikogo
oprócz ciebie.

Gwiazda wieczorna

Evening star
Czy jesteś w stanie wyjąć ból z mojej krwi?
Znalazł tam wygodne mieszkanie,
rozwiesił firany i postawił kwiaty na stole.
Na chabrach tańczą mrówki,
w powoju krząta się chrabąszcz.
Tunele pełne marzeń, ciemne tunele.
Każdy ma w sobie takie miejsca,
idealne do zwiedzania w bezsenne noce.

Czy potrafisz wykreślić ból ze mnie,
tak by go już naprawdę nie było?
Nie chcę złudzenia niebytu.

Poszukuję linii nocy.

Kawa z mlekiem

Zapytałeś, gdzie będę jutro.
Wzruszyłam ramionami,
cisza zrobiła to samo.

Bo widzisz – jutro jest takie niepewne,
nie wiem, czy będzie mi dane.
Ale jeśli mleczarz dostarczy je pod drzwi,
doleję odrobinę do porannej kawy.
A potem razem ze mną pójdzie w dzień,
podlewać dzikie kwiaty.
Zasiałam je między żebrami a sercem,
to dobre miejsce na wzrastanie.
Zapewne przejdę się kocimi łbami miasta
i pozałatwiam pilne sprawy.
Oczywiście będę w sukience,
może spojrzą łaskawiej na ręce.

Teraz rozumiesz, że jutro mam sobą zajęte.
Obiecuję, że gdy tylko minie, o ile zaistnieje,
określę czas konturami twoich ramion.

Przezroczystość


Umieszczono mnie w przezroczystości szkła.
Może jest tylko moją powłoką,
a może już stałam się nim?
Granice są jak protony
– nie widać ich, ale wiemy że są.

Ktoś wyrwał mnie ze świata
i umieścił tutaj.
O dziwo, jestem w stanie żyć.

Spójrz na tę krzyżówkę, co wzbija się do lotu,
ktoś domalował jej rajskie pióra w kolorze fuksji.
Barwa rozlewa się po Wiśle i ciągnie za most.

Ktoś włożył gołębiom w dzioby dźwięki harf.
Okruszki chleba tańczą na chodnikach,
turkusem łap znakują swój czas.

To dopiero się tworzy.

Mijam kolejne wieże, pewnie i tak runą,
a oni jak mrówki noszą gwoździe, belki.
Będzie nas mnóstwo. Tak jak szczurów.

Chciałbyś to ogarnąć?

Wspinaczka jest ciężka i przeraża:
im wyżej tym mniej tlenu,
a szklane bańki ciągną się za horyzont.

Ścieżka jest tam…

Visqueux

Oto mój świat:

Wokoło wszystko jest martwe.
Próchnieje starannie, ma czas.
Jak księżyc srebrzystością
tańczę pomiędzy drzewami.
Otulam je łzami –
noc przecież jest chłodna,
a bezkształt słów przeraża.

Niekiedy kornik zabłąka się
w labiryncie drewna i łyka, i krwi.
Nadgryza mnie. Czuję.

Jestem wszystkim,
wszystkim z wyjątkiem siebie*.

Ropieję starannie, mam czas.
W powietrzu zapach szafranu.

Opowiedz mi o mnie,
bo nie znam siebie.

———————————
* Simone Beauvoir