Czy można, podczas doprowadzenia naszego państwa na kraj bankructwa, w trakcie oglądania skutków rosyjskich zbrodni, życzyć komukolwiek wesołych świąt? Obmyślać wystrój świątecznego stołu? Kogo i gdzie przy nim posadzimy? Z kim przywitamy się jak dawniej, a kogo tylko pozdrowimy z daleka, pro forma? Powitamy z oddali nakazującej dystans, rezerwę, powściągliwość w okazywaniu serdeczności? Z oddali zmajstrowanej sztucznie, celowo, wynikłej z urojonych przekonań?
Mam nadzieję, że mimo wszystko można. Mam nadzieję, że wkrótce przyjdzie sezon na rozsądek. Minie wojenny czas i wahadło z barbarzyństwem gibnie się na ucywilizowaną stronę. Powróci na poprzednie miejsce i znowu odżyjemy. Zrobimy krok w przód i w końcu przestaniemy pchać wózek ze zbędnymi tarapatami.
Po okresie panowania absurdu, nastąpi przesyt skarlałą dotychczasowością i z martwych narodzi się – zwyczajność. Podejmiemy kolejną próbę znalezienia lepszych sposobów na istnienie. Bo przemijanie złego czasu, ten powtarzalny chaos pomieszanych zdarzeń – zakończy się razem z nadejściem słońca.