ŁAZĘGA

Z włóczęgi, z beztroskiego szwendania się po nieznanym świecie, po wędrówkach przez egzotyczne grajdołki, sterany przygodami w stylu Indiany Jonesa, wrócił do Matyldy, jednak zastał  w jej domu nie to, co zostawił; ujrzał ludzi, których przedtem nie widział, zobaczył twarze uśmiechnięte do  sera, więc zirytowany wypadł z mieszkania. Lecz nie na pustą ulicę, ale pod rozpędzoną furgonetkę i z każdą chwilą było z nim nieporównanie gorzej: leżąc w niewygodnych skrętach obolałego ciała, zanim zemdlał, poczuł, że nadchodzi zbyt wczesny moment na żegnanie się z poprzednimi majakami, że już nie ma co liczyć na nowy zapas sił, na odświeżoną ochotę na życie, że przyszedł raptowny czas na ponowne poznawanie starych przeżyć, na przerażenia, których już nie będzie miał szans przeżyć do końca.

Stracił przytomność, a gdy się ocknął, było ciemno i na dodatek bolało go biodro. Nie mógł wyjść z krzaków. Leżał w nich, jak przetrącony listek figowy i modlił się, by już nikt więcej tędy nie przejeżdżał, by pozwolono mu choć trochę pospać.  Pojął, że znowu ma przegwizdane, z powrotem czekają na niego długie miesiące szpitala i rekonwalescencji, pobyty na wysłużonych dostawkach, głupawe rozmowy ze szlafrokami wychodzącymi na peta, zrozumiał, że ponownie grożą mu odgrzewane wersje nudnych tematów, stare pyry, trele morele i gadki szmatki, że znowu powrócą nudne omawiania tego, co tam, panie, słychać na szerokim świecie, co w polityce, gdzie tam komu co piszczy w trawie, że zacznie się przymulone komentowanie, wyjaśnianie, narzekanie, rewelacje o tym, co się ostatnio mówi, kto kogo gdzie na czym przyłapał, co na obchodzie, kiedy wypis, znowu zaczną się nieśmiertelne gadki o żonach, laskach i innych breweriach.

Zrozumiał, że znowu spadną na niego odstręczające nastroje, krótkie żale zakończone smutkiem, zbędne chwile zastanawiania się nad swoim zbędnym życiem, znowu zaczną się obsesyjne rozważania o rozlanym mleku. I wrócą lęki oraz abstrakcyjne odczucia skupione w zagrożeniach, poruszone zostaną lawiny poprzednich urazów i obaw, które, choć otrząsną się ze swoich zabliźnionych ran i choć nastąpią, powolnie, majestatycznie, lecz nieuchronnie, to już wkrótce nabiorą niepowstrzymanego rozpędu, zaczną rozszczepiać się na pojedyncze zmartwienia. I naraz ujrzał przed sobą wszystkie swoje lęki, wszystkie swoje zagrożenia, które nigdy dotąd nie były aż tak jednorodne, które przedtem były wieloznaczne, nie odzwierciedlały jednego przeżycia, jednego urazu, ale były sumą wszelkich utrat, kwintesencją tych, co już się wydarzyły i tych, co dopiero w nim nastąpią…

Wtedy zachwycał się wszystkim, co było duże, niefircykowate i rozległe, roztkliwiał się nad piramidami, Coloseum, katedrami, pomnikami potęgi Człowieka  lecz teraz, kiedy pojazd, który nadjechał, nie pozwolił, by zdążył docenić jego śliczną karoserię, by mógł zapłakać nad pięknem skrzyni biegów, tylko bez uprzedzenia zmiażdżył mu nogę i przejechał po niej wszystkimi kołami jak po obwodnicy, wehikuł ten raz na zawsze oduczył go wracania do zamkniętej przeszłości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *