Ostatnio czuł się mało rozrywkowo: medialne nośniki olewały go, na froncie rzeczywistości wiodło mu się pod wiatr, wszędzie było nędznie i dychawicznie, toteż jako zakompleksiony facet, odczuwał globalny deficyt pochwał; urwały mu się tłuste lata prerogatyw, zażył więc pigułki na odwagę i poszedł walczyć o utraconą pozycję.
Lecz odmówiono mu jakichkolwiek wyrazów współczucia. Stwierdził równocześnie, że stracił specjalne przywileje. Nikt nie schodzi mu z drogi, a przeciwnie, popychają go na niewinną szafę, trącają łokciem, nabijają i dają sójkę w bok. A kiedy idzie, pryskają na boki, zaczynają przestawiać go po kątach i ośmielają się prosto w nos, drwić z niego,
ośmielają się komentować, wykpiwać i podważać każdy jego krok i wszelkie posunięcie.
Z niego, co było niesłychane!
Naraz przestano mu się kłaniać, adorować, pić z warg każdą myśl. Nastąpił dla niego szarawy i mdły czas: różni tacy odesłali go ad acta. Jak to w pracy: zapomnisz wsadzić właściwą maskę, z mety tracisz kontrolę nad sobą i zamiast wyglądu szubrawca, pokazujesz światu twarz uczciwego człowieka. Trzeba się więc pilnować, stale baczyć, by nie chlapnąć byle czego, co trzeba dementować; pomylą się strony i po karierze.
Już nie dopuszczali go do udziału w lukratywnych przedsięwzięciach. Już nie był dla nich fundamentem, filarem i wyrocznią. Zatem odszedł. Salwował się wygnaniem z dotychczasowych immunitetów. Lecz jakkolwiek ratował się, jak mógł i umiał, to spostrzegł, że nowe czasy wymagają od niego nowej aranżacji.
Przedtem nie było dnia bez czapkowania: cięgiem gadało się o nim. Gdzie nie przebywał, witano go solonym chlebem, a delegacje robiły wyścigi o pierwszeństwo do obłapiania mu kolan.
Często trafiał do radia, a w telewizji siedział na okrągło. Praktycznie mówiąc zmieniał tylko pokoje z audycjami, tak że nieraz trudno było odróżnić go od prowadzącego program.
Pytano go o różne kierunki i trendy prowadzące gdzie bądź. Odpowiadał wtedy, snuł obleśne dywagacje, przypuszczenia, proroctwa i wizje. Krótko mówiąc, wyrażał troskę, zawieszał głos, w odpowiednich miejscach robił wielomówne pauzy. Udzielał wywiadów na tematy, które wydawały mu się interesujące, miotał poradami, mówił, jak żyć, jak pójść po rozum do głowy, słowem, zwierzał się, komu popadnie.
Nie stronił od plotek, insynuacji, niewyraźnych pomówień; specjalizował się w zdradzaniu przygód typów z określonych kół.
Zaś kiedy podróżował po prowincji, z pogardą patrzył na okoliczną dziatwę z transparentami, na cały ten wiwatujący tłumek składający mu hołd. Wtedy słyszał dosłowny furkot uwielbień. Spragnionym uchem łowił co lepsze kawałki entuzjazmów. Serce pływało mu w rozkoszach, omdlewało w uniżonych oklaskach, szmerkach aplauzu, niekłamanego podziwu i kaskadzie braw.
A teraz, gdy czekała go bryndza, zero przyjemności i zgrzybiałe uciechy, tym snadniej zachciewało mu się wrócić do gry, tym częściej marzył o powtórce z rozrywki.
Od momentu gdy postanowił że najwłaściwszą drogą dla niego jest uparte dążenie do odzyskania kariery, do ponownego osiągnięcia sukcesu, do bezkompromisowego i zupełnego panowania nad resztą ludzi, a co za tym idzie – do wszechwładzy nad mierzwą – poczuł się od nowa potrzebny.
Lecz zanim do tego doszło, zrozumiał, że musi posiąść taktyczną umiejętność sterowania zbiorową duszą, nagminnymi poglądami, odpowiednim kształtowaniem tychże; musi nauczyć się mówienia sprzecznego z myślą.
Spostrzegł też, że aby ów cel osiągnąć, powinienem zapoznać się z mechanizmami stosowanymi przez innych. Podpatrzeć już obecnych, już głośnych, już oswojonych z gadaniem od rzeczy, pełnymi garściami czerpać z takich, z którymi zdecydował się utożsamić.
Taktycznie i radykalnie zmodyfikował swoje podejście do życia: zmienił opcję, członkostwo i koncept. Odtąd był wolnym strzelcem jakichkolwiek idei: Nabożnym Ateistą lub pieczeniarzem w komży i jarmułce jednocześnie. Czym kto chciał.
Utrzymywał, że ma wymienne zasady, że od dziecka wierzy gorliwie w cokolwiek.
Na początek przyjrzał się sposobom, jakimi oblepli miejsca, w których zamierzał być. Obserwował je z daleka, ukryty za trybunami sejmowych wystąpień, które to wystąpienia obnażały ich umysłową mizerię i ostentacyjne prostactwo.
Znowu więc czuł się na właściwym miejscu.
I tak, cichcem, sprytem i bez nadmiernego wysiłku, osiągnął to, na czym mu zależało: miał diety, gabinety, poczciwe apanaże, przewodniczył niejednej spółce, piastował, zasiadał, bito mu brawko i otrzymywał owacje, działał na niwie, udzielał się po linii, na bazie i na polu.
Poddawał surowym analizom ich wystudiowane miny, mowę ciała, pewnego rodzaju metody bycia na luzie. A w trakcie tych analiz doszedł do wniosku, że mizeria, prostactwo, nonszalancja, rzekoma pustota ich zachowań, to tylko pozór, gra, technika, element szerszej układanki, zimny, wykalkulowany proces siłowego zaistnienia: oficjalna maska na doraźny użytek. Że kierują swoimi gruntownie przemyślanymi postępowaniami, te zaś są adresowane do potocznej publiki.
Oficjalne, stosowane z premedytacją, cynizmem, udawaną bezczelnością, różniły się od prywatnych, bez makijażu, źle widzianych na zewnątrz, odartych z widoku fleszy, wyposażonych w kostropatą codzienność; osobiste, wykraczające z łagodnych i sztucznych, populistycznych ram, nie miały nic wspólnego z dekoracjami medialnego teatrzyku.
Oddaleni od środków masowego rażenia, wolni od strojenia min i wypuczania klat, na urlopach, okazywali się interesującymi, skromnymi wrażliwcami, postaciami o niebanalnych poglądach. Lecz z chwilą gdy powracali do szpanowania i kabotyństwa, zaczynali dobrze płatny, zawodowy udział w przedstawieniu pod wezwaniem HUCPA.
Nieoczekiwanie, jak spod ziemi, na jego zwiędłe oblicze wyborykał się dawno nie używany i od nowa promienny uśmiech człowieka, który wprawdzie wie, co to obciach i plucha w głowie, ale że nie pozwolił się zabiadolić i zredukować do mało ważnego bycia łapserdakiem, może teraz, z nocnikiem w dłoni, zamiast z ręką w środku, być zadowolonym do ostatniej kropli krwi.
Oto nareszcie, jako finansowy ozdrowieniec, łaskawca gotowy do otrzymywania rzęsistych splendorów, stanie w rzędzie ludzi, którym się powiodło, odkuje się za wszystkie chude lata i ofiaruje swoim prześladowcom wdowi grosz niespodzianego majątku, będzie ich spróchniałą deską ratunku, zmieni im poharatany i ziewający byt w tarantelę karnawałowych podskoków.