Żarłacz ludojad na nadwiślańskiej plaży,
wybierał z menu ciał młodych i starych
przystawkę, którą w towarzystwie jarzyn
mógłby z rozkoszą i lubością spożyć.
I wybrał mnie. I zaczął od krwi kropli.
Przetoczył zębem po kości, po kręgu.
Jemu i może było przy tym pięknie,
mnie niekoniecznie. Ale nie miał względu
na moje plany dożycia starości.
Żarłacz spokojnie konsumował kości,
długim jęzorem oblizując krew.
Taki żarłacza w końcu to jest zew,
że jak pokocha ze szczerej miłości,
to nie zna co to znaczy długo pościć.