Zapominanie jest chyba najlepsze w bajzlu na strychu.
Wśród wszystkich gratów, ramoli, manekinów z teatru,
cieni w korytarzach i w kurzu serfującym na widzialnej fali.
Zapominanie, a może zapomnienie? Gdybyśmy wiedzieli…
na przykład co zakorzeniło się przez lata w kartonie
z naklejkami kieliszków, z napisem „nie rzucać”
i z drugim: „ostrożnie!”? Cóż tak ważnego, kruchego zarazem
było godnym uwagi jak skamieliny, odciśnięty w wapieniu
jakiś syn człowieczy w ramionach jego matki,
choć jakby nie ludzkiej, ponadczasowi w pozie,
uśpieni w szkieletach? Oni, czy może zapisane
w listach, niczym w gwiazdach, połączenie na wieczność,
rozstanie na chwilę?
Bo przecież nie bezsenność, sztywność stawów,
ból kości, wiotkość mięśni, samotność, nietrzymanie
moczu, szklanki w drżącej ręce, ciemności za oknem,
czekania i w końcu – powolnego niknięcia.
Zapominanie jest najlepszym co mogło mnie spotkać.
Za wszystko inne, tak myślę, ktoś powinien beknąć.