I choćbym poznał milion słów, a litości bym nie miał
poukładałbym je jedno obok drugiego i wymieszał.
Drogą losową przy użyciu być może jakiegoś sprytnego programu,
tak, że sam byłbym smart and art, jedno obok drugiego,
lub jedno za drugim.
I choćby i tak było, że opisałbym cały świat równoleżnikami sylab,
podzielił go na strefy czasowe południkami zdań –
byłbym jak piołun leśny, albo muszka owocowa.
Teraz jednak mieszkam niegroźnie gdzieś między przyszłym, a przeszłym,
gdzieś między ziemnym, a powietrznym.
Snuję swoją opowieść nie zaprzątając przy tym
ani pieśni, ani skończonych akapitów nieruchomej treści.