Poeta dba o swój PR. Robi miny, umizguje się.
Stawia przecinki nie tam, a kropki gdzie indziej.
W krańcowych przypadkach kropek jest więcej,
a pauzy wydłużają się w skończoność papieru,
na którym pisze.
Poeta tak bardzo dba o swój PR, jak kandydat na prezydenta.
(Albo coś podobnego uroczej dziwce debiutującej w filmie XXX)
Ma on, owszem, swoje przemyślenia. Ma jakieś poglądy.
Czasami goli jajka (lub cipkę, jeśli poeta jest poetką,
choć śmiem twierdzić, że prawdziwa poetka cipki nie goli).
Ubiera się starannie, albo nie.
Zachowuje się wiktoriańsko, albo nie.
Je kawior, albo salceson.
Ma w sobie przekonanie o wyższości
siebie nad sobą.
Albo nie.
W gruncie rzeczy poeta, to ktoś,
kto nie odróżnia Washingtona od Franklina –
ważne, żeby kolor się zgadzał, a nominał
doważy się ilością.
PS.
Czasami dochodzę do wniosku, że,
podobnie jak Cyganów, prawdziwych poetów już nie ma.
A szkoda, bo kto jak kto, ale Cyganie
mają jakieś pojęcie o poezji
życia.