Mogliśmy być jak drzewa. Z ramionami w błękicie
i twardą korą trwać – zielenić się, gdy przyjdą deszcze.
Tak. Było możliwe przyjacielu. Jak słowo rzucone
między dzisiaj i wczoraj – w zapach parku, o którym
nie chcemy pamiętać, bo pogubiliśmy w nim cienie.
Koronka wersu rzucona między środą i czwartkiem,
zaczepna strofa krucha porcelaną – to tylko targ –
bazar wspomnień i opuszczenie ramion. A może
wzruszenie – sieroce i dorośle dziecinne.
Mówisz: Jest jak jest. Odpowiadam kpiną i łykiem piwa.
Lekko rzucam parę słów i oszukuję drżenie palców.
Dobrze. Jeszcze papieros i kropelka potu na czole –
wygodnie, że nie widzisz, dlaczego pobladłam.
Tak.To ja – niedoszła zmarszczka na pościeli –
imię powracające w stronie ciszy.
06.06.08
Uwielbiam ten wiersz.
dziękuję Motylku
jeden z moich najulubieńszych, el 🙂
Kłaniam się nisko
hm … jak fajnie go spotkać właśnie dziś
I Ciecbie tez zawsze miło spotykać.