Muza

Miał obcą duszę na drętwiejącym ramieniu. To ciepłymi, to zimnymi strużkami potu żłobił go lęk. Gdy zdarzało mu się uczestniczyć w życiu całkiem nowym, jeszcze nieznanym, a już podniecającym, obracał się na wznak.
Przez kraty lśniły gwiazdy i czuł się wtedy jak jedna z nich.
Goniły go przekleństwa, raziły światła, ścigały wspomnienia.
Nawet przytłumiony blask pochodni dopadał go z większą intensywnością.
*
Zakryty po szyję, miał oczy zamknięte, właściwie lekko niedomknięte i wydawało mu się że obok stolika z przyborami do fajki stoi gruba kobieta w czarnej sukni, patrzy na niego uważnie, przenikliwie, z ironią.
Przysiadła na łóżku i bez żadnych wstępów, zaczęła mu klarować : „skoro mówi się, że między ludźmi nie ma porozumienia, należy być konsekwentnym i opisywać własny świat tak, by być zrozumianym przez siebie i w sobie, a czytelniczą wygodę postawić na drugim miejscu. Dać sobie spokój z wyjaśnianiem go, założyć, że, trudno i darmo, niech się sam boryka z tym, co mu bredzą ślepcy o kolorach; ile pojmie, tyle jego.

Trzeba być własnymi oczami. Widzieć rzeczywistość ignorującą obcy gust. Język literacki powinien być inny od języka urzędowego, zgrzytającego banałami.

Nie ma w nim śladu po sucharkowej akuratności, sezonowych przepisów, paragrafów i namolnych frazesów stosowanych w pralni, w kotłowni, czy w innej biurokratycznej melinie.

Od administracyjnego różni się tym, że jest przetworzony przez wspomnienia, projekcje i życiowe doświadczenia pisarza – umilkła, lecz po chwili ,powiedziała: „a teraz tak pisz, jakby te zasady istniały naprawdę”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *