Animatorzy

Mylnie zakładałem, że piszącym na serio i publikującym to, co napisali, zależy na literaturze wolnej od bezwartościowych błyskotek. Moim zdaniem, nie powinni koncentrować się na własnym, dobrym pisaniu. Obojętnie przechodzić do porządku nad coraz podlejszym stanem posiadania naszej kultury, gdyż taka niefrasobliwa postawa wobec aktualnych realiów, jest przyzwoleniem, pochwałą i zachętą do naskórkowego tworzenia. Skoro zaś nie protestują i ograniczają się tylko do doskonalenia swojego warsztatu, to mamy, co mamy.

Jeżeli traktujemy kulturę szerzej, to nie mówmy wyłącznie o literackich pozytywach stanowiących zaledwie fragment zagadnienia, lecz powiedzmy też o jej mizerii. O publikowaniu tekstów za Bóg zapłać i wydawaniu książek własnym przemysłem. O likwidowaniu poczytnych pism artystyczno-literackich, cieszących się renomą wydawnictw (np. Ossolineum) i zmniejszaniu bibliotecznych zasobów. Oraz o malejącej liczbie czytających cokolwiek.
*
Nabrałem przekonania, iż artyści, twórcy, animatorzy kultury, szczególnie ci, co wyznawali poglądy odmienne od głoszonych przez władzę, znowu poszli w odstawkę i po raz kolejny zostali okrzyknięci zmorą rządu, budżetowym garbem, zbiorowiskiem pieniaczy. Niektórzy ulegli wymogom narzuconego życia; przeobrazili się w zaopatrzeniowców lub dostawców blichtru, w rezultacie czego stali się dodatkami do taśmy produkującej artystyczne buble. A niektórzy pozostali wierni „przestarzałym” ideałom.

Warto pamiętać, że teksty bezpłatne mają zazwyczaj wartość ceny. To znaczy od utworów pisanych za darmo, nie można zbyt wiele wymagać. Z tego powodu większość pisarzy zmuszona jest pracować w dziedzinach odległych od literatury, a tyko nieliczni mogą się z niej utrzymać.

Są jednak pasjonaci prowadzący własne blogi, portale, niszowe strony. Zwolennicy upowszechniania dbający o wysoki poziom swoich periodyków; za nic w świecie nie opublikują byle czego. Potrafią zainspirować autora, wymóc na nim, by zamówiony tekst miał ręce i nogi i nie był gniotem. Lecz to rasa niedzisiejsza, ginąca w natłoku tandeciarzy, zasilająca odchodzące kadry miłośników rzetelności. Tym bardziej należałoby ją hołubić, doceniać, że jest, że jej się chce, że choć jest ich coraz mniej, to przecież, na przekór kłodom rzucanym im pod nogi – są.
*
Animator, człowiek utrzymujący własnym kosztem własne pismo, zamieszczający w nim artykuły trzymające poziom, to, według miłościwie panujących imbecyli, wygłup natury, podejrzany osobnik. W małostkowych umysłach powstaje natychmiast pytanie: a co on/ona z tego ma? No właśnie; można to pytanie rozwinąć: a co miał Zenon Miriam Przesmycki z przybliżenia sylwetki Norwida? Idąc za ciosem, zapytać też trzeba o korzyści Tadeusza Żeleńskiego – Boy ’a z odkopania z niepamięci Jakuba Wojciechowskiego, robotnika – literata? A jakie czerpał korzyści ze swojego wydawnictwa? Z bycia społecznikiem? Lub co miał Choromański pomagając kelnerowi, Tadeuszowi Kurtyce, stać się pisarzem, Henrykiem Worcellem? Lub Zofia Nałkowska, umożliwiając Bruno Schulzowi literackie zaistnienie?

W odległej przeszłości byli rozrywani, publikowani, wydawani w wielotysięcznych nakładach. Teraz mało kto zna ich z nazwiska; są nierozpoznawalni na co dzień. Nie ma ich w telewizji, radiu czy na zdjęciach w brukowcach, a jako że afery, burdy, chryje i pyskówki nie są ich mocną stroną, wyciszeni, zniesmaczeni, zapomniani, siedzą po domach i, klepiąc biedę, liżą rany.

Jednak nie poddają się. Piszą nadal, nadal są intelektualnie czynni. Tworzą, inspirują, propagują, podtrzymują psychicznie słabszych na gasnącym duchu, bo nie mogą się obejść bez powietrza. Są zbyt dumni, by prosić o pomoc. Ratują się, jak mogą. A to wyprzedają się z księgozbiorów, a to pozbywają pamiątek i mebli, by starczyło na czynsz i kiepskie jedzenie.

Po cichu liczą, że ktoś zainteresuje się ich losem, domyśli się i coś wreszcie zrobi,. Ale kto by tam chciał przejmować się bez rozporządzenia! Choć usiłują, nic im się nie udaje: czasopisma i wydawnictwa, przestawiły się na komercyjnie strawne, masowo czytane wyroby, czyli szablonowe, modne, płytkie, oślinione spermą. Stały się przedsiębiorstwami mającymi przynosić dochód.
*
Pragnę zwrócić uwagę na osobliwą nieruchawość naszego środowiska. Brakuje mi wypowiedzi animatorów kultury. A także wydawców oraz przedstawicieli bibliotek i księgarń. Chciałbym poznać ich zdanie o prowadzonej polityce kulturalnej i dowiedzieć się, czy są z niej zadowoleni. A jeśli nie, to co im przeszkadza? A jeśli przeszkadza, to co i jakie proponują rozwiązania?

Urzędy powołane do pomocy kulturze, zajmują się sobą, swoimi budynkami, etatami, pilnowaniem korytek; myślą tylko o sobie, bo to taki czas: epoka egoistów i etycznych zgniłków.

Kiedy nadejdzie trend na opamiętanie i wymiędli się ustawę nakazującą pomagać wszystkim twórcom, a nie tylko mile widzianym i popieranym przez władzę, to być może nawet Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego otrząśnie się z letargu i pocznie o nich dbać. Zapoczątkuje myślenie dalekosiężne, przyszłościowe, oczekiwane. Przestanie otaczać się indolentnymi fachowcami, a powoła kadry prawdziwych i kompetentnych. Zaniecha bzdurnych twierdzeń, że kulturze niepotrzebny jest państwowy mecenat. Jest potrzebny, ponieważ wolny rynek nie rozwiąże wszystkich problemów. Ponieważ wolny rynek eliminuje z obszarów czytelniczej uwagi dzieła trudniejsze, wymagające skupienia, koncentracji, przygotowania do odbioru. Ponieważ wolny rynek preferuje literacką konfekcję, wyroby lekkie, gładkie, do bezkolizyjnego łyknięcia, a przede wszystkim – dające się sprzedać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *