Archiwum kategorii: Felieton

Biografia…

…pozwala zrozumieć dzieło autora dzieła, bo trzeba mieć rozeznanie w przyczynach istotnych zjawisk. Nowatorski zapis Pendereckiego nie był awangardowym epatowaniem tradycjonalistów, ale został wymuszony powierzchnią stołu w kawiarni, niebieski okres Picassa nie – wyrazem plastycznej intuicji, ale tym, że było go stać na najtańszą farbę, a ona, jak raz, była niebieska (jakby najtańsza była czerwona, może byśmy zachwycali się okresem czerwonym i jakiś posępny Maciarewicz od kultury posądzał by go o kryptokomunizm), Mrożek i jego cienka kreska tym, że miał wadę wzroku, Gielniak i jego linoryty tym, że pracował w łóżku i nie mógł być Matejką, żółcienie Van Gogha zależały nie od jego estetycznych fanaberii, ale od tego, jakie brał leki. 

II

Artysta nie żyje za szkłem, nie można patrzeć na niego li tylko poprzez dzieła, które stworzył, ale należy widzieć go i oceniać na tle czasów, w których żył, wiedzieć, co go cieszyło, bulwersowało, podnosiło na ułudnym samopoczuciu, jakich miał wrogów.

Kiedy się o tym nie wie, książki, obrazy, muzyka, zostaną zaledwie książkami, obrazami, muzyką, czymś odrealnionym, wyrwanym z rzeczywistości, martwym i ułomnym, bo niedokończonym, bo fragmentarycznym i uproszczonym jak szkice, skróty, obrysy, projekty: niczego nie wyjaśniają, nie zamykają, otwierają natomiast pandorową puszkę spekulacji, komentarzy, sugerują, zapowiadają, uruchamiają swawolną wyobraźnię przyczynkarzy, egzegetów i interpretatorów.

Kiedy się o tym nie wie, nie rozumie się powodu pisania, malowania, komponowania, musu wyrażania się na piśmie, na płótnie, w nutach uporządkowanych w melodię.

HENRYK BERGSON

I

Istnienie spadkobierców gwarantuje postęp; filozofia, choć rozwarstwiona na oddzielne gałęzie, konary i listki, nie przestaje być potężnym drzewem o wydatnych korzeniach, a drzewo to wydaje na świat dojrzałe plony w formie nieprzemijających refleksji. Korzeniami są ludzie, jej poprzednicy i kontynuatorzy, a koroną – literatura; bez filozofii nie ma literatury.

Filozoficzna, poszukująca i odnajdująca, bo twórcza myśl, statek przycumowany do życia, żaglowiec kołyszący się w przystani, stała więź z otaczającą przeszłością, wyraźna, między i ponad pokoleniowa symbioza ludzkich poszukiwań, azyl, schronienie przed obsku-rantyzmem i jego wulgarną ofertą, a zarazem ciągłość w zachowaniu tradycji, a zarazem – nieodwracalna miłość do ukazywania prawdy, to prawda sama w sobie, lecz nie sama dla siebie, niekiedy teoretyczna, czerpana z nieuchwytności, lecz jakże często wzbogacana i mnożona o i przez modyfikację dostępnej wiedzy, to rewizja dotychczasowych twierdzeń, konieczny, dobroczynny atak na poglądowe zielsko, chwasty i toczące je pasożyty z komunałów, dla nielicznych zaś – literatura dojrzała, więc odkrywcza, to worek z dogmatami, nieprzyswajalny mętlik przypuszczeń bez dowodów, mniemań na wyrost i wątpliwych diagnoz wywleczonych z imaginacyjnej rzeczywistości.

II 

Z potrzeby uszczegółowienia, doprecyzowania nieznanych pojęć do znanych faktów, z troski o formę i treść formułowanych idei, powstawały różnorodne koncepcje widzenia świata, rozmaite retro, post i neo, inspiracyjne, dla potomności ożywcze powroty do zarzuconych prądów, tendencji i ich odzwierciedleń.  

Wielopostaciowy, eklektyczny, kundlowaty wiek XX, naniósł do współczesnej filozofii sporą ilość poznawczego mułu: wypośrodkowanych, a z pewnością nie bardzo ze sobą zbieżnych doktryn. Podejmował się kompromisowych, pośrednio mądrych prób naukowego scalania, zunifikowania metod stanowiących rzeczywistość opisaną przez wieki wcześniejsze, zwłaszcza przez pozytywizm poprzedniego i jego zdumiewające minimalizowanie własnych niedosytów.

Jednakże miast ujednolicenia systemów, osiągnął w nich jeszcze większe dysonanse, dalsze ich rozproszenie, co w rezultacie wydało, na realny świat, falangę dzisiejszych profetyków nicości i odznaczyło się arbitralnym podważaniem jakiegokolwiek poglądu na cokolwiek [przy jednoczesnej niezdolności do zastąpienia go lepszym], rozgorączkowaną gonitwą pośród bezliku i bezładu stratowanych, obalonych wartości, owczym biegiem po konceptualną zadyszkę i zabawnym nadawaniem nowomodnych nazw dla “starodawnych” problemów.

Od starożytnych, możemy być biernymi lub czynnymi uczestnikami filozoficznych zmagań, świadkami przemian zachodzących w rozumieniu problemów związanych z czasem, z pojmowaniem wyłomu w ich wartościach, możemy być kolekcjonerami doznań związanych z transformacją pojęć i akcentowaniem ich roli w trakcie naszego życia, możemy być obserwatorami rozwoju znaczenia słów takich, jak wieczność, przemijalność.

Czytaj dalej

Wykrot

Genialny maestro od piętnowania sytuacyjnego absurdu, Mikołaj Gogol, bystry obserwator ludzkich przywar, zalecał  robienie  durnia z tego, kto robi durnia z nas. Zalecał też śmiech, bo tylko śmiech pozwala nam na zachowanie resztek rozsądku. Nie pusty i grubo ciosany, i nie wulgarny, ale mądry, oczyszczający duszną, bezmyślną atmosferę.

Z upodobaniem graniczącym z sadyzmem opisywał tabuny prowincjonalnych ważniaków, półświatek dętych szpanerów odzianych w blichtr, ubabranych w ploty, afery i niewinne szwindle…

W utworach  Gogola skrzy się od celnych spostrzeżeń, od rozumnych, a nie nachalnych diagnoz. Diagnoz dotyczących społeczeństwa produkującego miernoty. A mówiąc o społeczeństwie, nie myślę tylko o Rosji. Wszak i u nas mamy dostatek nonsensów, bo poruszane przez niego ZJAWISKA, są ponadterytorialne.

Głupota nie ma stałego meldunku; wszędzie bowiem znaleźć można zaściankowy inkubator ciemnoty, oślizgły  wykrot z wodzirejem bzdur, udreptaną drogę do I Sekretarza Sekty Bogobojnych Ateistów…

Pan cieć

Bohater serialu “Dom”, Ryszard Popiołek, nie dożył naszych świetlanych czasów. Niestety, gdyż jego powiedzenie “koniec świata”, miałoby teraz nowy sens. Tak jak jego powiedzenie, że “mogą zmieniać się systemy, a brama być musi”.

Zastąpił go Obywatel Anioł, kukiełka skonstruowana z mydła, wazeliny i właściwie zaadresowanych ukłonów, a Złota 25 przebrała się za kurnik Alternatywy 4.

Pan Ryszard, zwolennik logicznej oceny rzeczywistości dziwił się, jak wiele jego prawd schodzi na psy. Warszawski dozorca, lokalny miłośnik zdrowego rozsądku, czuł się wszędzie obco i nigdzie nie był na swoim miejscu. Począwszy od miasta, w którym przed wojną czuł się sobą, a które po wojnie, z roku na rok, przekształcało się we własną parodię, w zakłamany autentyzm.

Anachroniczny, ideologicznie przestarzały, nie potrafił zrzucić dawnej skóry.

Czytaj dalej

CZYTANIE, PISANIE I CZAS

Pisanie powinno być teraz krótkie, szybkie, niemęczliwe. Opasłe utwory w rodzaju Wojna i Pokój, Czarodziejska Góra, lub Nędznicy, są dla dzisiejszego czytelnika dziełami za długimi, za nudnymi i z lekka przestarzałymi. I nie ma w tym nic dziwnego, bo świat się spieszy, bo odbiorca literatury ma większy wybór tego, co warto przeczytać. Odbiorca jest zawalony cudzymi tekstami. Książki, gazety, Internet, całe to mrowie możliwości czytania, zaczyna go osaczać, nużyć, i – w rezultacie – irytować. Niecierpliwić ilością słów, zdań, pstrokacizną dzieł godnych wzroku.

Czytamy coraz mniej; obok literatury, mamy kino, teatr, telewizję kolorowe pisma, pseudodziennikarską dulszyznę w różnobarwnym opakowaniu, mamy też pisma poważne, fachowe, wyspecjalizowane w jakiejś branży, wyspecjalizowane w poruszaniu zagadnień interesujących grono profesjonalistów i tak zwany OGÓŁ. Media nas atakują, kuszą ofertami, reklamami, popularnymi programami. Wszystkie publikatory namawiają nas do uczestnictwa w swoich przedsięwzięciach. Gazety zwiększają zawartość, mnożą artykuły. Wszystko to trzeba przeczytać, obejrzeć, choćby na chybcika, by z grubsza wiedzieć, o co chodzi. Czytaj dalej

Bunt zgreda, czyli prowokacyjne refleksje

Potrzeba podważania i obalania zaskorupiałych, rutynowych prawideł jest motorem postępu. Czymś, bez czego żadna cywilizacja nie mogłaby się rozwijać.  Bunt jednak musi mieć uzasadnienie. A więc argumenty. A więc propozycje; sprzeciw bez nich, uważany jest za demagogię.  

Stara to prawda, że przywilejem młodości jest bunt. Bunt ożywia zmurszałych i unicestwia ich zarazem. Buntownicy obdarzeni łaską rozsądku powiadają zatem: obalamy, niszczymy, zgoda, ale dajemy coś w zamian, nie zostawiamy zgliszcz, ale oferujemy lepsze [?] wartości.  

Tymczasem poeci obecni, zapominając, że współczesność jest kontynuacją przeszłości, że bez gruntownej, a nie powierzchownej wiedzy o przeszłości, mogą być tylko oczytanymi analfabetami, dystansują się od tego rodzaju  stwierdzeń. Wolą iść własną drogą, odrzucać, negować, ośmieszać, co było przed nimi, przed czasem, gdy zaczęli wnikliwie gaworzyć z batonikiem.  

W poezji zapanowała powszechna i denerwująca maniera spłycania jakiegokolwiek przekazu. Pokolenie poetycko ząbkujące uprawia gnuśną politykę istnienia w bezszmerowym kącie. Pora, by z niego wyszło, pora, by wyszło z przytulnej sadzawki.  

 

Czytaj dalej

Ruch, to zdrowie!

Dbamy o siebie tyle, co nic. Leczymy się incydentalnie. Ruszamy się niewiele. Przeważnie siedzimy. Jeżeli stoimy, to tylko w korkach.

W pracy odwalamy robotę przyspawani do dwóch urządzeń: krzesła i komputera. Po pracy jedziemy do domu. W domu siadamy przed telewizorem i czekamy na obiadek. W przerwie na rozruch pudła z nowinami, bierzemy z lodówki zgniłą wodę nazwaną pepsi oraz na przekąskę – nędzne kilo frytek.

Po godzinie rajskiego tycia przed ekranem, stara od garów wnosi talerz ociekający cholesterolem i z kanapy przemieszczamy się na krzesełko przy stole. Telewizor ma wygódkę w postaci pilota i nie musimy odrywać się od ukochanej kiełbaski, by zastąpić program o diecie – cud, programem o kurczakach z ropy naftowej.

Okno w pokoju mamy szczelnie zamknięte, bo słyszeliśmy w reklamie, że zepsute powietrze ma niszczący wpływ na frekwencję naszych wągrów, a cyrkulacja zaduchu zlikwiduje nam hemoroidy.

Czytaj dalej

MARCEL PROUST

Plezantropowi, Sławomirowi Majewskiemu, czytelnikowi twórczemu, człowiekowi bez przerwy udowadniającemu podobnym do mnie patałachom słowa, że niekiedy warto pisać.

M. Jastrząb (Owsianko)

…to, co dostrzegamy na horyzoncie, nabiera tajemniczego ogromu i, jak nam się wydaje, zamyka się nad światem, którego nie zobaczymy już nigdy; a jednak posuwamy się naprzód i niebawem to już my jesteśmy na horyzoncie w oczach pokoleń będących za nami; a tymczasem horyzont się cofa i świat, co wydawał się skończony, rozciąga się dalej.

Marcel Proust „Czas odnaleziony” PIW 1979 str. 901

I

Człowiek noworodkowy, prowizoryczny, jeszcze nie wiedzący, na czym polega życie wśród innych, jest pewny siebie i swoich zapatrywań, radykalny w nich i autorytatywny w ich wygłaszaniu; chce zmieniać, osądzać, ulepszać świat, nie dając mu w zamian nic, poza gołosłowiem swojego sprzeciwu. Celesta odwrotnie; intuicyjny Sokrates, z pokorą i na każdym kroku stwierdza, że wie, jak mało wie. Gdyby ludzie tacy jak Proust mieli swoje Celesty, ilu można by było uniknąć nieporozumień i ilu oszczerców straciłoby fach; szkoda, że nie zabrała głosu wcześniej.

Gdy zjawiła się na trochę, było rzeczą naturalną, że zostanie na dłużej, tak jak rzeczą najzupełniej naturalną było dla niej to, że Marcel żyje niezgodnie z jej przyzwyczajeniami: zasypia, gdy inni wstają, wstaje, gdy inni kładą się na spoczynek. Pochodzi ze wsi. Ma 21 lat, gdy zostaje przy Marcelu. Dopiero zaczyna rozglądać się po życiu, ale chce je poznać, jak najwięcej i jak najlepiej chce w nim być.

Jest mężatką; jej mąż pracuje u Prousta też. Jest kierowcą taksówki pana Marcela. Jej dotychczasowe, uregulowane życie, ulega zaburzeniu. Bez wielkiego żalu, spontanicznie i niezauważalnie dla siebie – rezygnuje ze starych nawyków do wczesnego wstawania, z coniedzielnych wypraw do kościoła. Dziwna fascynacja osobowością pisarza wywiera wpływ na nią tak ogromny, że nie odczuwa tęsknoty za poprzednim życiem, którego się dobrowolnie wyrzekła. Dziwna? Zastanawiam się, czy gdyby nie szczęśliwy traf, przypadek nazywający się Celesté Albaret, znalazłby drugą taką oddaną duszę, drugie tak mu wierne serce, kobietę zachłanną na życie przy nim, zastępującą mu matkę i będącą dla niego córką jednocześnie? Była to miłość, jaką przeżyć chciałby każdy, miłość nieczęsta i powiedzieć o niej prawdziwa, to nie powiedzieć o niej niczego.
Czytaj dalej