Podróżowałem na południe i na zachód.
Życie okazało się snem, bo noc była tak samo mozolna,
jak dzień.
W miastach oddawano hołd Mammonowi,
a góry i doliny umierały pod wielkim oddechem cywilizacji.
Ciągle rozpoczynano wojny o nowe ideały albo przegniłe obyczaje.
O nowe granice z przeszłości albo o pola minerałów.
Pośród lustrzanych kolumn, mieszkańcy koili w rytmie maszyn
wspomnienia o niespełnionych nadziejach.
Od pokoleń uczono, że rzeczywistość to zapomnienie życia,
bo frustracja była słowem zabronionym.
Obrzędy religijne stały się widowiskami telewizyjnymi
i daremnie powtarzano celebracje.
Każdy spowiadał się z grzechu jedynego – braku czasu,
choć nie było za to przebaczenia.
A wielkie reflektory, oświetlające nocne niebo,
nie były świadectwem oczekiwania na nadejście królestwa.
(Z tomiku “Przebudzenie”)