Błękitne Anioły

Wnętrze kawiarenki internetowej było o tej godzinie prawie puste. Tylko przy trzech stanowiskach urzędowali młodzi zapaleńcy. Nikt nie zauważył wejścia Ewy, nikt na nią nie zwrócił uwagi. Tak było lepiej. Przyzwyczaiła się wprawdzie do biedy, nauczyła się chodzić z jedną nogą krótszą o siedem i pół centymetra, ale nie lubiła tych zdarzających się od czasu do czasu pełnych politowania spojrzeń. Co innego dezaprobata, co innego pogarda nawet – te pigułki przełykała bez popicia gorzkimi łzami. Łez zresztą już od dawna nie miała. Zdarzało się jeszcze, że siedząc nocą w kuchni popłakiwała, albo przyglądając się śpiącej Kasi. Ale nigdy – obiecała to sobie – nigdy więcej nikt nie zobaczy jej łez. Przede wszystkim córka.
Na zewnątrz było zimno. Listopad był mroźny. Do tego wiatr, który z lekkością przeszywał jej cienkie, jesienne palto. Tutaj, w półmroku rozjaśnionym dyskretnym oświetleniem, w półprzezroczystym błękicie monitorów, było ciepło. Było bezpiecznie ciepło. Po kilku minutach siedzenia przed monitorem, kiedy krążenie i temperatura wróciły czucie przemarzniętym dłoniom, Ewa wpisała w przeglądarce adres niemieckiej strony internetowej oferującej różnego rodzaju aukcje. Ebay.de to portal, z którego często korzystała razem z Markiem. Kiedyś. Dawno. Kiedy mieszkali w Monachium. Kiedy wszystko było mniej błękitne.
„Die Niere zum Verkauf” – napisała drżącymi palcami. Przez chwilę patrzyła. Oferta poszła w świat.

Chude nóżki w cienkich rajtuzach, ortalionowa kurtka, z której wyrosła w minionym roku, głęboko wciśnięte w kieszenie dłonie, głowa wtulona w szalik, okulary jak denka butelek, na które silny wiatr nanosił wciąż nowe płatki śniegu, niesione mroźnymi porywami jak ogon komety złote włosy…. Kasia.
Wracała ze szkoły. Jej adidasy zagłębiały się po kostki w śniegu. Szła szybko. To rozgrzewa. Ostatnie sto metrów do klatki schodowej przebiegła. Nie skarżyła się. Nauczyła się znosić chłód. Podobnie głód. Nie zazdrościła innym dzieciom. Już nie. Przywykła. Pogodziła się również ze złośliwymi docinkami rówieśników. Ślepła. I co z tego? Nie pogodziła się tylko z jednym – stratą ojca.
Wracali z wczasów. Kasia miała sześć lat. To było trzy lata temu. Nadal nie potrafiła zrozumieć co się stało. To przecież był jej tata. To nie mogła być jego wina. Mama mówiła, że to nie była niczyja wina, że Bóg tak chciał. Kasia spała na tylnym siedzeniu przytulając swojego kochanego pluszowego misia. Kiedy się obudziła, pochylały się nad nią obce twarze. Nie była w samochodzie, była w szpitalu. Później dowiedziała się, że była nieprzytomna prawie cztery dni. Później dowiedziała się, że jej tatuś nie żyje.

Jak wiele razy oglądała ten film? Zdjęcia z wakacji. Roześmiana, grająca z tatą w piłkę; naburmuszona; wszyscy troje na plaży; rodzice tarzający się w piasku; ona jedząca największe lody, jakie kiedykolwiek widziała; ten samochód; te wakacje; te chwile – ostatnie szczęśliwe chwili; koniec dzieciństwa. Znała ten film na pamięć, potrafiła powtórzyć każde słowo taty, pamiętała każdy gest. Oglądała go już niemal machinalnie. Codzienny rytuał. Codziennie wieczorem mama siedziała w kuchni. Patrzyła w okno. Już nie płakała. Nie płakała nawet wtedy, kiedy Kasia mówiła, że chce być znowu z tatą, że chce, żeby było jak dawniej – jak na tym filmie.
W czasie wypadku jakiś kawałek metalu wbił się w głowę Kasi. Lekarze długo walczyli o jej oczy, o to, żeby nie straciła wzroku. Udało się. Przez dwa lata nic nie wskazywało, że coś może być nie tak. Przez dwa lata wszystko wydawało się w porządku. Ostatnio jednak jej wzrok pogarszał się w zastraszającym tempie. To z powodu tamtego urazu – mówili lekarze i bezradnie rozkładali ręce. W Polsce nie przeprowadza się takich operacji. Szwajcaria – to jedyny ratunek. Ale leczenie tam to wydatek, którego nie pokryje w żaden sposób to, co zostało z marnego ubezpieczenia. W żaden sposób mama nie zdobędzie takich pieniędzy – chociaż przekonywała Kasię wielokrotnie, że jakoś sobie poradzą.

Dzisiaj są twoje urodziny, córeczko. Dzisiaj kończysz dziewięć lat. Kupiłam tort. Wiesz – taki mały. Nie stać mnie na więcej. I świeczki. Zawsze był tort i zawsze były świeczki. A jutro…. Jutro Kochanie wszystko się zmieni. Jutro będziemy mieli gości. Już wkrótce wyjedziemy. Już wkrótce Twoje oczy będą jak nowe. Przecież Ci obiecałam, Kasiu, córciu…. Mówiłam, że wszystko się jakoś ułoży.

Przyjechali dużym, luksusowym samochodem z niemieckimi tablicami rejestracyjnymi. Polak był prawnikiem ze stolicy, Niemiec – z Hamburga. Polak był tłumaczem.
Ewa dokładnie wsłuchiwała się w każde słowo. Udało się. Wreszcie się udało. Osiemdziesiąt tysięcy euro. Tyle zapłaci za jej nerkę klient. Bogaty klient. On – Mark Henie – zajmie się wszystkim. Zaopiekuje się Ewą i Kasią podczas pobytu na badaniach w Hamburgu i później, po operacji. Dla Kasi – onkel Mark. Dodatkowo klient z Hamburga pomoże skontaktować się z odpowiednią kliniką w Szwajcarii. To bardzo dobry człowiek i jest niezmiernie wdzięczny. I bardzo wrażliwy. Sam ma dwie córeczki. Onkel Mark przyjedzie w niedzielę. Zabierze je ze sobą, razem pojadą do Niemiec. Tam już czeka specjalny pokój w klinice. Z zabawkami. Wszystko co trzeba jest zapewnione. A tutaj sto euro. Żeby kupiły sobie coś, na co mają ochotę. Dla Kasi. A to są dokumenty. Tak, w tym miejscu. I jeszcze tutaj. Dwa podpisy.
Kiedy wyszli, Ewa po raz pierwszy od dawna rozpłakała się. Ukryta w łazience bezgłośnie krzyczała wciskając sobie ręcznik w usta. Spazmatyczne ruchy ramion długo nie ustępowały. To ulga.

Nocą na autostradzie deszcz szybko zamarzał w porywach lutowego lodowatego wiatru. Samochody stały w kilometrowym korku. Kierowcy się niecierpliwili. Gdzieś daleko migały niebieski światła. Oświetlone wnętrze ambulansu. Strażacy.
– Będziemy teraz z tatą na zawsze?
– Tak Kochanie, tak….

W ceramicznych oczach pluszowej zabawki leżącej na czarnej nawierzchni drogi odbijały się błękitne anioły.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *