Terroryzm

Chciałem dać Wam nieco wytchnienia do moich tekstów, a i sobie zabezpieczyć kapkę luzu. Z tej oto zacnej chęci zanurzyłem się w totalnym nieróbstwie; zamknąłem przegrzany komputer i oddając się leserowaniu otworzyłem telewizor.
Akurat nadawano kolejne sprawozdanie z francuskich jatek w Charlie Hebdo, kolejne relacje z ulicznych protestów ludzi oburzonych na fundamentalizm. Wyroili się dyżurni znawcy tematu. Fachowcy od problemów Państwa Islamskiego rozwodzili się tokując zawzięcie o przyczynach coraz szerzej powstającego ruchu.

Politycy od multikulti, poważni lub niepoważni spece od udzielania recept i zapobiegania terroryzmowi zapewniali, że wiedzą o czym mówią i panują nad sytuacją. Przytaczali informacje o tym, jakie to ogromne siły policyjne zostały zaangażowane w pościg za sprawcami tej ohydnej zbrodni.

Parę dni wcześniej miałem nieprzyjemność oglądać podobne sceny z Australii, z Danii także, w Niemczech również i gdzie się człek nie obrócił, wszędy czyhały na niego konfrontacje, debaty pełne sprzeciwów i głosów oburzenia. Tym razem powodem było to, że chłopcy z satyrycznego piśmidełka (odpowiednika polskiego NIE) zabawiali się w ordynarne prowokacje: notoryczne publikowanie rysunków celowo obrażających uczucia religijne.

Rzecz dotyczyła nie tylko karykatur Mahometa. Szyderstwa z wizerunków Jahwe, papieży i ortodoksyjnych rabinów były oznakami ich nieociosanego taktu; jątrzenie, zaognianie i bez tego wybuchowych uwarunkowań, doprowadzanie do niekontrolowanej sytuacji, w której coraz śmielej zaczyna się mówić o cywilizacyjnej wojnie, to ewidentny brak odpowiedzialności.
Wianuszek dostojnych historyków utworzył magiczny krąg wyjaśniaczy przyczyn zaistniałych okoliczności, a zaczął od genezy obecnego stanu rzeczy.

Jedna z gadających głów zwróciła uwagę na zjawisko społecznego odwetu. Że niby jesteśmy świadkami dziejowej sprawiedliwości pod wezwaniem: gwałt niech się gwałtem odciska i OKO ZA OKO, plus ZĄB ZA ZĄB, gdyż tak jak my wyrzynaliśmy heretyków, oni odpłacają nam tym samym. I rzucił przykładem:
było sobie panisko w arabskim zawoju. Żyło pod berłem lokalnego kacyka i od pokoleń uprawiało poletko swojej niedoli.
Aż któregoś pięknego dnia z odległego kraju podlazł mu pod szałas metalowy rycerz o ksywie Obywatel Kolo i stwierdził, że jest z niego tępy turban: nic nie umie, niczego nie wie, a nade wszystko nie zna się na religii. Posiada mendel żon, dwa wielbłądy i wypsiałą kozę do erotycznych posług. Kiereszuje swoimi babami ile wlezie, patrzy, jak gną się przed nim w strachliwych pokłonach. Upodobał sobie kucnąć na modlitewnym dywaniku i udawać wierzącego, więc trzeba go nawrócić, dopostępowić, wyedukować na nowoczesne kopyto. Czas, by zrobić z mu porządek w przekonaniach, bo są paskudne i wynaturzone.

Nie trzeba długo medytować, by dojść do wniosku, że Obywatel Kolo nazywał się Chrześcijanin, a przyniosło go razem z pozostałymi uczestnikami europejskich krucjat.
I zaczęło się: nastąpiły mordy popędzane rzeziami; do wyboru, do koloru.
A teraz mamy do czynienia z rewizytą.

Na co od studyjnego stolika zerwał się inny jegomość. Krzyknął, że odwet nie jest usprawiedliwieniem, a zbrodnia to zbrodnia i kropka. I że nie jest to wojna cywilizacyjna i kulturowa konfrontacja, tylko walka zamożnych z ubogimi. W iście rejtanowskiej pozie krzyczał:
co jeszcze musi się wydarzyć, byśmy zrozumieli swój błąd, byśmy przestali traktować ludzi których gościmy, jak pogardzaną biedotę, jak drugą lub trzecią kategorię obywateli. Kiedy wreszcie dotrze do nas ta światła myśl, że stawianie ekonomicznych zapór, powiększanie społecznych dysproporcji pomiędzy emigrantami a rdzenną ludnością nie sprzyja integracyjnym tendencjom? Nie ułatwia asymilacji? Dokąd przybywających do naszego kraju spychamy na margines, nie dajemy im korzystać z tych samych praw, z których my korzystamy, z prawa do wykształcenia, do podejmowania pracy, mówienie o terroryzmie będzie wciąż aktualne i dalej będziemy narażeni na krwawe ataki!
Po tak druzgocącej oracji towarzystwo rozchrząkało się i zamilkło. Dopiero po chwili jeden z dyskutantów odparł: Profesor Multi ma rację, ale racja ta jest nie do końca słuszna. Daliśmy się nabrać, uśpić, bo choć większość muzułmanów szanuje nasze prawa, pracuje i uczy się tolerancji, to co mamy zrobić z nygusami, którzy nie chcą korzystać z czegokolwiek poza socjalem i mają gdzieś prawa kraju, w którym goszczą? Przeciwnie: narzucają swoje, rzekomo koraniczne, zaś kiedy nie zgadzamy się na nie, ucinają nam puste łby; edukować, dialogować, starać się znaleźć z nimi wspólny język, to zajęcie dobre dla perswazyjnych onanistów, ludzi, którzy uwielbiają ględzić bez sensu.
Całe to zawracanie głowy z asymilacją wnerwia ich do tego stopnia, że latają z bombami, maczetami, kałachami zabijając innowierców, zwłaszcza tych, co im podpadli, co jak dziennikarskie hieny ze szmatławca Charlie Hebdo zamieszczają swoje graficzne arcydzieła nie licząc się z konsekwencjami, a zamieszczają tylko po to, by zwiększyć jego nakład, pozować na niewinne ofiary, na niezłomnych bohaterów walki o wolność wypowiedzi. Jaka to wolność, jaka wypowiedź? Liberalny żart, parodia, kpina ze zdrowego rozsądku, a w rzeczywistości obłuda!

Rozmowy te byłyby trwały w nieskończoność, gdyby mi żona nie wykręciła korków mówiąc, że albo odpoczywam, albo zabieram się za wycieranie podłogi, bo z ekranu leją się kaskady krokodylich łez i ktoś musi położyć temu kres.
Najwyższa pora coś zrobić, gdyż niebawem okaże się za późno: żaba będzie za duża i nie damy rady jej zjeść. Sami uczyniliśmy sobie ku ku i że gdyby to ona była u steru, nie pozwoliłaby na rozpieprzanie kraju w imię przesadnej poprawności politycznej, w imię ugrzecznionego zezwalania na wolnoć Tomku w swoim domku.

Toteż jako posłuszny i w zasadzie spolegliwy gość natychmiast zawarłem znużone oczęta, a zawarłszy je wlazłem pod kołderkę i wyobraziłem sobie, że w Licheniu postawiono meczet, obok katedry Notre Dame zainstalowano bilbord z napisem Allach jest wielki, na miejscu Czarnego Kamienia wybudowano żarłodajnię typu Mac Donald, zaś do moich drzwi, jak nocą kolby łomocą, bo któregoś dnia nie zakręciłem gazu i sąsiada, na nieszczęście Araba, zalało.

Na próżno moi współlokatorzy błagali, by mi pofolgowano i nie wybijano zębów, by zaoszczędzono mi włóczenia przez pół miasta w kajdanach i czarnej reklamówce na głowie; skutego i sparaliżowanego strachem zaprowadzono pod pręgierz, a urzędujący Kalif zdzielił mnie szpicrutą w przerażony pysk, po czym ukłonił się zgromadzonym tłumom i przemówił:
no toście się doigrali! Nie mamy wyjścia, musimy was poprzykrawać do naszych praw.

I w tym momencie obudziłem się, a groteskowy koszmar uleciał via komin. Lecz wyraźna wizja czekającego za progiem bandytyzmu tkwiła we mnie wciąż i ani ciut nie chciała mnie opuścić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *