Pewnego dnia zadzwonił telefon. W słuchawce zabrzmiał śpiewny głos kobiety. Należał do osoby, o której nie słyszałem od lat, której spodziewałem się nigdy więcej nie ujrzeć. Kobieta o bezkształtnej twarzy, tak pospolitej, że już od dłuższego czasu tkwiącej w mojej wyobraźni w sposób zamazany, pojawiła się w mojej pamięci jako twarz tej, którą niegdyś usiłowałem kochać.
Mówiła, donośnie modulowanym szeptem, o czymś, co może i było dla niej istotne, co mnie jednak obchodziło niewiele. Jej gorączkowy, przerywany suchym kaszlem głos, podniecił mnie znowu, ekscytował po dawnemu, prowokował do wspomnień.
Podobny szumom utraconego dzieciństwa, gdy byłem szczęśliwy i wierzyłem w spadające gwiazdy, zmuszał mnie, bym słuchał go, jak deszczu. Kiedyś należał do ukochanej, w nim zawierało się moje uczucie, on był moim natchnieniem, które później zostało splugawione, zdruzgotane, wyśmiane. Później głos ten kojarzył się z moją nienawiścią, z chęcią rewanżu, a teraz, skoro zabrzmiał w słuchawce, skoro odnalazł mnie wśród obcych ludzi, w obcym mieście, chwile krótkiego szczęścia i długotrwałych zgryzot – powróciły; mieszając się ze sobą, rozdrapując zasklepione rany.
Nie pamiętam, o czym mówił naprawdę, natomiast wyraźnie pamiętam. że chciałem umrzeć z bezsilnego wstydu, natychmiast, w miarę cicho, tak, by nie usłyszał moich cierpień sprawiających mu satysfakcję, by nie doczekał się braku mojej odpowiedzi.
🙂 brawo!