Północne wejście

W całym Knossos nie było młodzieńca, który nie spoglądałby tęsknie na najwyższy taras na godzinę przed zachodem słońca. O tej właśnie porze z wyjścia otoczonego błękitną mozaiką przedstawiającą pełne radości delfiny w złotej aurze pojawiała się Ariadna. Łaska bogów dała jej niezwykłą urodę, a schyłek dnia dodatkowo rozświetlał delikatne, lecz nad wiek poważne oblicze królewskiej córki.
Ariadna oparta o rozgrzaną helleńskim słońcem czerwoną kolumnę spoglądała na dziedziniec. Od chwili, kiedy po raz pierwszy usłyszała od przybyłych z Thiry kupców krążące pogłoski o rychłym końcu świata, codziennie przed zachodem słońca wypatrywała w tłumie tego, który miał ów koniec zwiastować. Nie wiedziała kim będzie, ani po co przybędzie do Knossos. Tym bardziej nie znała jego imienia, lecz choć ojciec trzymał ją z dala od polityki, zdawała sobie sprawę, że będzie to Ateńczyk. Poza tym miała dziwne przeczucie, że ten, który przybędzie został jej przeznaczony, tak jak ona już w dniu narodzin została wyznaczona przez bogów na jego wybrankę.

Od morza wieczorna bryza niosła zapach soli i dalekiego świata. Na dziedzińću roztargniony, wpatrzony w Ariadnę tragarz oliwek rozsypał całą zawartość dzbana wywołując spore zamieszanie wśród przybyłej w gościnę delegacji z Fajstos, zmierzającej właśnie do sali podwójnych toporów. Spod posadzki dochodził pomruk niezadowolonego Minotaura, który mieszał się z dźwiękiem trąb oznajmiających przybycie kolejnego okrętu.
Ariadna zniknęła w chłodnych, pałacowych pokojach.

Wchodząc północnym wejściem myślałem o przybywającym do miasta Tezeuszu. Ariadna miała go zobaczyć dopiero jutro, tuż przed jego i innych Ateńczyków wejściem do labiryntu. Co myślała, zostawiając Knossos i udając się w podróż, u której celu los miał ją rzucić w objęcia Posejdona? Czy wierzyła, że tak oto ustrzeże się losu tych, którym nie uda się uniknąć końca świata, jaki wieszczyli kupcy z Santorynu?

Wchodząc północnym wejściem nie zauważyłem niczego, co obiecywałoby że tysiące lat później ktoś w jakimś innym miejscu opisze moją historię, lub choćby jeden dzień, kiedy podnosząc oliwkę z kamiennej posadzki ruin w Knossos przez chwilę byłem poza wiekami.

Jeden komentarz do “Północne wejście

  1. ElminCrudo

    W “Północnym wejściu” dotykasz korzeni drzewa oliwnego, które znosząc pogody i niepogody, sprzyjające i wrogie podmuchy wiatrów wszelakich, rozumianych szeroko – po prostu przetrwało, nie inaczej, tylko tak, jak przetrwali ludzie, tragarze oliwek.

    Dlatego możliwym jest, że kiedyś rozsypane między słowa oliwki potoczyły się przez setki, przez tysiące ust i uszu, pergaminów i kart, że nadal leżą na tej samej, kamiennej posadzce i podnosi je człowiek przybyły od strony lasów dębowych, z przeszłością przywiązaną do Światowida, z przyszłością, której nie zna, ale podejrzewa, iż taka nastąpi.

    A wszystko odbywa się obok wejścia w nieznane, w przeznaczenie, lecz aby wejść i wyjść cało potrzebna jest nić, którą ludzie zbyt mocno kojarzą z fortelem, a która najbardziej jest pamięcią o każdym przejściu, taką pamięcią, jaka nie tyle prowadzi do wyjścia w miejscu wejścia, ale każdemu posiadaczowi nici powinna przynieść swobodę poruszania się po labiryncie.

    Może najważniejszym pytaniem jest: co niesie człowiek? Czego się trzyma?
    Dlaczego niesie?
    Czy dlatego, że chce pozostać wiecznym tragarzem kłębka zwyczajnych nici?
    Przy labiryncie dla Życia wejście jest także wyjściem, by nadal istnieć, być.
    Życie nie znajduje się w labiryncie, jest przed wejściem do labiryntu, i zachowują je tylko ci, którzy szczęśliwie dotrą na początek drogi, znajdą wejście, by wyjść.
    Labirynt może pokonać – wejść, przejść, wyjść – ten człowiek, który ma co rozwijać po drodze.
    Drobiazgiem, szczegółem historii z labiryntem jest to, że rozwijanie i zwijanie nici to nic innego, jak krążenie.
    Piszę drobiazg, bo akurat tej czynności, krążeniu dłoni, nie poświęcono aż tyle uwagi.
    Dlaczego? Przecież od tego krążenia zależało życie, które zawisło na nici.

    Czy przekaz o labiryncie to także przekaz o ludzkim braku umiejętności korzystania z dróg już odkrytych?
    Przecież nie ma w nim mowy o ludziach pierwotnych nie znających znaków?
    Czy tutaj mówi się także o ignorantach, o ludziach nie przywiązujących wagi do zostawiania znaków, oznaczania przebytych dróg tak, by możliwym był powrót? Może, bo dopiero podarowanie nici sprawia, że komuś udaje się pokonać labirynt.

    A może w nici jest jednak coś więcej? Może wejście, przejście, trafianie do wyjścia – możliwe jest jedynie wtedy, gdy zachowana zostaje ciągłość, gdy udaje się wiernie powtórzyć każdy najmniejszy odcinek drogi, nie gubi się nic, żadnego z detali?

    Czy ludzie nadal posiadają nić? Potrafią ją rozwijać i zwijać?
    Nie. Stale ją odtwarzamy, wierząc, że trafne są domysły, że prawidłowo odczytujemy znaki wyryte na tablicach, zostawione w skorupkach, ułożone w kamienne kręgi. Nosimy kosze pełne oliwek w foliach i kukurydzy w puszce, coś rozsypuje się nam po drodze, coś podnosimy i konsumujemy, a nici kojarzymy z bawełną lub plajtą.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *