Człowiek, od którego wynająłem mieszkanie kilka lat temu, zadzwonił do mnie wieczorem. W jego głosie pewien rodzaj paniki mieszał się z tonem przepraszającym niczym wódka z sokiem w wysokiej szklance.
Wódka nie była zimna, a sok pomarańczowy – największe paskudztwo, jakiego mogłem się spodziewać. Muszę się wyprowadzić.
Od wczoraj rozglądam się za nowym miejscem do spania. Jest tego od cholery – jakby ludzie nie mieli co robić, tylko wynajmować mieszkania. I dobrze bo może i dla mnie się coś znajdzie.
Skąd oni biorą ceny? A cholera wie. Skąd ja wezmę na te ceny tego już żadna cholera nie wie.
Myślę, że życie jest drogie. Jest mi drogie. Jest mi stanowczo za drogie.
Wynająłem sobie ten czas na tej planecie. Płacę. Codziennie płacę zbyt wygórowaną cenę. Już wiem, że to nie był najlepszy pomysł, ale jestem zbyt leniwy, żeby się przeprowadzić. No i przyzwyczaiłem się. Przyzwyczajenie to dobra rzecz. To jak kotwica – zarzucasz i wiesz, że dalej nie popłyniesz. Daje szczególny rodzaj pewności nazywany przez niektórych szczęściem.
Czas gromadzić kartonowe pudełka.