Troglodyta

Pierwszą czynnością niemowlaka jest macanie zewnętrznego świata. Zbieranie wiadomości o najbliższym otoczeniu. Orientacja w terenie wystającym poza becik: co wisi nad kołyską, czyja twarz pochyla się nad nią, do czego służy pielucha. Potem następuje proces uświadamiania sobie własnego ja: gdzie leżę, kogo to rąsia, nózia, gębusia.

A potem zanoszą go do żłobka, z którego za jakiś następny czas trafia do podstawówki, gdzie przechodzi kurs o rzeczywistych celach istnienia człowieka na Ziemi. Od tej chwili zaczyna się przemiana ludzkiego materiału na prefabrykat określany jako mentalnościowy pędrak.

Facetki i kolesie z budy wypłukują mu z głowy to, co wyniósł z domu i ośmieszają to, co chce mu wpoić szkoła, w rezultacie czego zaszczepiają w nim swoje obluzowane półprawdy. Tłumaczą, że międzyludzkie więzi, bezinteresowna miłość, lojalne zachowania, sumienie wyskubane z egoizmu, są to pieprzenia zgredów, nic nie warte zlewki przesądów, guseł i rodzicielskich tyrad.

Tu trzeba nadmienić, że umysł kandydata na mózgowca pochłania każdą informację, która przykleja mu się do pamięci. Tak więc razem z mlecznymi zębami wyrzynają mu się poglądy na świat; od razu ugruntowane, bezdyskusyjne i oparte o solidne fundamenty ze światłej ignorancji.

Wreszcie kończy edukację, a jako bucowata osoba urodzona pod szczęśliwą gwiazdą, powiększa szeregi wykształconych na opak i zaczyna wdzierać się do elit.

Człowieka szanuję, a obskuranta ni w ząb; zwierzę w porównaniu z nim ma więcej człowieczeństwa. Można je przyuczyć do subordynacji, natomiast jego nie bardzo, gdyż jest odporny na rozsądek i, jak pisze Asnyk: daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia.

Wypada wszelako podkreślić, że nie wszyscy mają tyle szczęścia, by zostać oportunistą czy wstecznikiem, bo milcząca większość dołącza do pokaźnego grona ludzi, których nie udało się namówić na zbydlęcenie i w związku z tym pisany im jest garbaty los dziwaka.

Nie wiem czy jest jakaś skuteczna metoda przemiany buca w spolegliwego człowieka, skoro tak jest w sobie zadurzony, że nic do niego nie dociera? To przecież współczesny troglodyta i półgłówkowy naciek na ludzkiej ewolucji. No a żeby zrozumieć postępowanie troglodyty, trzeba nim być. Problem w tym, że jak już się nim jest, to się NICZEGO nie rozumie. A nie rozumie, bo nie ma czym.

Tu wyjaśnienie: w żadnym wypadku nie utożsamiam chama z człowiekiem o samoukowym wykształceniu. Mark Twain nie pobierał nauk zwieńczonych pokwitowaniem. Podobnie Bernard Shaw: doszedł do rozumu bez urzędowej metki Magistra Inteligencji. Jak się więc okazuje, można być człowiekiem mądrym pomimo braku zaświadczenia.

*

Żeby z barbarusa zrobić człowieka, należy go wyposażyć w ludzkie cechy. Wyedukować od podstaw i to opierając się na własnym przykładzie. Pokazać, co w życiu jest ważne, a co jest jego załącznikiem, czymś nadprogramowym, niekoniecznym i marginalnym. Mężczyzna posiadający chłoporobotnicze lub małorolne wykształcenie i potrafiący operować kilofem jeno, nie powinien zabierać się za mędrkowanie o transplantacjach serca, bo tak postępuje arogant. Człek niewiedzący niczego konkretnego o cywilizacyjnych ruchach, np. o przyczynach rozwoju i regresach w literaturze, historii, obyczajowości, nie może być uważany za wyrocznię w tych kwestiach, bo to domena obskuranta; należy mu rzec dobitnie i asertywnie: POSZEDŁ PRECZ!

Tak sobie myślę, że gdyby ludzie w rodzaju Marka Twaina weszli w skład naszych elit, złego słowa bym nie powiedział. Lecz kiedy widzę prostaka bez jakiejkolwiek wiedzy, w tym wiedzy wynikającej z życiowego doświadczenia, gdy mam nieprzyjemność widzieć szemranego typa o subtelności kafara i uświadamiam sobie, że taki prymityw decyduje o jakości mojego życia, steruje moimi zainteresowaniami, orzeka, co mi jest potrzebne do szczęścia, gdzie mam chodzić, co czytać, czego nie oglądać, to „wychodzę z nerw” i kucam ze złości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *