Zielona pieczęć

W biurze nie mogło być kurzu, żadnych śmieci, nierówno ułożonych na biurkach dokumentów. Plany konstrukcyjne musiały być w idealnym porządku. Wszystko miało tutaj swoje miejsce i hierarchię ważności. Najbliżej drzwi siedzieli gońcy, dalej kopiści, jeszcze dalej kreślarze. Im bliżej okna, tym ważniejsi pracownicy zajmowali miejsca przy biurkach i stołach kreślarskich. Przy samym oknie było miejsce Szefa. Nikt tam nie zasiadał, ale biurko było.
Żaden z pracowników nigdy Go nie widział, ale o tym, że był świadczyły zmieniające się na lśniącym blacie dokumenty. Kiedy któryś z zespołów kończył swoją pracę kierownik przynosił osobiście na biurko Szefa raporty i analizy, aby następnego dnia, przychodząc do pracy, odnaleźć je pokreślone, z naniesionymi poprawkami, a często również potargane w strzępy. Rzadko kiedy na dokumentach widniała pieczątka w kolorze zielonym oznaczająca akceptację, zdecydowanie częściej raporty były odrzucane. Nikt nie chiał zobaczyć czerwonej pieczęci na swoim raporcie, ale tylko sporadycznie było inaczej.
Plan był prosty. Połączone zespoły miały przygotować prototyp urządzenia, które potrafiło by samo się poruszać, zdobywać i przetwarzać paliwo, w ograniczony sposób również podejmować decyzje. Urządzenie miało również w przyszłości posiąść umiejętność reprodukcji. „Posiąść umiejętność” oznaczało, że miało mieć możliwość nauki. Jednym słowem inteligentna maszyna.
Szef wyznaczył tylko jeden priorytet: ograniczone pojmowanie siebie samego i precyzyjnie zaplanowane „usterki”. Jedną z podstawowych wad projektu miała być autodegradacja. Urządzenie po przepracowaniu stosownej ilości czasu miało samo się wyłączyć. Szef zastrzegał również sobie prawo do zdalnego wyłączania urządzeń w przypadku, jeśli uznałby, że jego dalsze funkcjonowanie może być w jakikolwiek sposób szkodliwe, bądź też jeśli powstałe w wyniku reprodukcji urządzenia posiadałyby wady, bądź po prostu i nadzwyczajniej Szefowi dany model by się nie spodobał.
Największym wyzwaniem dla kreślarzy było opracowanie takiego sposobu funkcjonowania urządzenia, który pozwalałby mu na samodzielne podejmowanie decyzji w sprzężeniu z wyciąganiem wniosków i pewnego rodzaju abstrakyjnym myśleniem. Większość problemów była znana i rozwiązana przy poprzednich projektach biura, jednak ten był czymś nowym i dającym spore pole do popisu, lecz nastręczającym jednocześnie wiele niespotykanych dotychczas przez konstruktorów problemów. Byli już bliscy osiągnięcia sukcesu fazy wstępnej, kiedy na jednym z dziennych raportów pojawiła się zielona pieczęć. Zdarzenie to wywołało konsternację w całym biurze, gdyż był to tylko wstępny projekt, zaledwie zalążek pomysłu. Raporty dzienne były składane pod koniec każdego dnia pracy, więc i tym razem stosowny dokument trafił na biurko Szefa. W nagłówku wyraźnie było napisane „faza wstępna”, tym większe zdumienie i tym większą konsternację zespołu badawczego wywołał zielony stempel.
Wszyscy długo zastanawiali się co powinni zrobić, jak zachować się w takiej sytuacji. Postanowiono przedstawić Szefowi wszystkie argumenty na niekorzyść tego rozwiązania.
Dopiero to wywołało burzę. Następnego dnia na biurku Szefa nie było żadnych dokumentów. Zniknęły ołówki, gumki, długopisy. Zniknął miniaturowy model planety będącej pierwowzorem miejsca, w którym miano umieścić najnowsze urządzenie. Zniknęły nawet okruszki po ciasteczkach, którymi ponoć Szef lubił się obżerać, a które stanowiły jednocześnie dowód jego obecności. Na biurku nie było nic z wyjątkiem jednego, niewielkiego arkusza papieru.
Oto pełna treść zapisanego „dokumentu”:
Złożyć z faz wstępnych. Tak będzie zabawniej. To by było na tyle. Nazwa: człowiek. Pod spodem widniała zielona pieczęć.
Wszyscy w biurze zaniemówili. Konsternacji nie było końca. Zastanawiano się co zrobić z tak nagle przerwanymi przez Szefa pracami. Przecież urządzenie nie bylo jeszcze gotowe. Przecież tak wiele pozostawiało do życzenia…
Pracownicy biura konstrukcyjnego podjęli decyzję. Wszyscy wspólnie postanowili, że jeszcze raz spróbują przedstawić Szefowi, którego zaczęto posądzać o utratę zmysłów, swoją opinię na temat niedkokończonych prac. Chcieli zwrócić Mu uwagę, że przecież pierwotne założenie było inne. Wystosowano więc pismo, które jak co dzień położono na biurku przy oknie.
Pełna treść dokumentu liczyło sześćset sześćdziesiąt sześć stron, więc nie sposób jej przytaczać w całości. Nie ma zresztą potrzeby. Najdobitniej całość zawarta została w ostatniej linijce:
A jeśli tak(jeśli stanowisko Szefa nie ulegnie zmianie – przyp. red), to znaczy, że wogóle Ciebie, Szefie, nie ma.
Nazajutrz, a jak się miało okazać w ostatni dzień działalności biura, na ostatniej stronie dokumentu przygotowanego przez planistów, konstruktorów, kreślarzy i gońców, widniała zielona pieczęć. Na odwrocie napisano Być może.
Po tym zdarzeniu wybuchło niesamowite zamieszanie graniczące z chaosem. Wszyscy przekrzykiwali się nawzajem, biegali, zgarniali dokumenty. Wszyscy szykowali się do ucieczki, bowiem podejrzewano zgodnie, że musiało się zdarzyć coś, nad czym nikt już nigdy nie zapanuje. W ogólnym zamieszaniu porozrzucano wszystkie elementy układanki, części projektu wymieszały się ze sobą, część arkuszy uległa zniszczeniu. Kierownik projektu, wierząc, że nie wszystko jest jeszcze stracone, zgarnął tyle dokumentów ile się dało do jednej, wspólnej teczki. Usiadł przy swoim biurku i przyglądał się, jak pracownicy biura w popłochu uciekali nie zabrawszy nawet swoich ulubionych dotychczas dyplomów od Szefa. Wkrótce w biurze został już tylko Kierownik i jeden wystraszony goniec, który podszedł do niego dygocząc na całym ciele ze strachu.
Był to jego pierwszy i zarazem ostatni dzień pracy w biurze. Wyciągnął rękę do kierownika. Ten spojrzał na niego z zainteresowaniem. A co mi tam, – pomyślał – niech się wykaże.
Wręczył gońcowi teczkę adresując ją wcześniej „Linia Produkcyjna”.
– Niech się dzieje wola Szefa. – Powiedział i odpakował wyjętą z szuflady kanapkę z makrelą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *