Archiwum autora: el

ty taki udany poeta

ty taki udany poeta

skaczesz po koronkach słów i szczyglisz wersami
a to jesień po lesie albo wiosna w rosie
bywa – dorzucisz o miłości bo ładnie tak
wspomnieć tę co w czekaniu cierpliwie się ćwiczy

czasem wiersz bądź darowanie sobie samemu
falowania jej marzeń i kwiatów w sukience
co z tego że piąstki bieleją i rodzą bunt
uciszysz – pyłem obietnic w zmęczone oczy

jeszcze raz uwierzy że chabry kwitną zimą
a arytmia nad ranem to chwilowy omam

29.06.09

Mówisz, że jestem spóźniona

Mówisz, że jestem spóźniona

Tak, to zobaczysz. Nieważne czy o zmroku,
czy w pełni południa. Wejdę niedzisiejsza
i poproszę o herbatę ( tę zieloną ).
Jeszcze pamiętam, że cukier szkodzi listkom.

Wbrew odległości i krążeniu po cieniach
jak lato w czerwcu zjawię się nagle, by znów
w oczach, dłoniach, i cichym być może kiedyś,
oszukać zegar posiwiały od czekania.

( Kiedyś to taki bezpieczny wyraz).

23.06.09

kalectwo słowa

kalectwo słowa

od wczoraj nie boli a odkrycie braku
zamiast zdziwić otula spokojem
radzisz jaguarem przyczaić się i czekać
na nagły skurcz mięśni
i skok

wbrew rosnącym dziko pazurom
zawieram układ z ciszą i mgłą –

już jutro posadzę siebie na nowo
drzewem w matczynym ogrodzie

19.06.09

piszę do ciebie

chociaż mam dość przyklejania słów
do kartki co strzeże rozsądku

z uśmiechem błazna
na celulozie kreślę nerwowość palców
lub bredzę o akacji więdnącej w upale
bywa też narzekanie na wronie gniazdo
hałaśliwe o świcie

w ślepej pewności że warto
rzucam absurd niedopowiedzenia
z nadzieją iż pojmiesz dlaczego szemrzę
zamiast wybrzmieć pogardę dla ciszy
i pazurem zaciąć czekanie

czekanie na rozkojarzenie chłopca
zagubionego w adamie

27.05.09

jeśli mnie słyszysz

nie pozwól szukać po chmurach
po zwiędłych wiosnach i jesieniach
co złote być miały a opadły suszem

nie pozwól rozpleść gotyku dłoni
złożonych do błagań o klejnot

rzuć czasami szczery okruch –
obłoczek z niebieskiego stołu
który karmi motyle pana

parę słów skrzypiących piórem –
nie muszą szumieć skrzydłem

niech szlag trafi tytuł

jeszcze hosanna w zmęczonych oczach
mimo że pajęczyna między palcami
a serce walczy z wczoraj i dzisiaj

rankiem mijam grubego zenka i znowu
daję łajdakowi monetę a dlaczego nie
niech wypije – przetrwa dzień

mnie będzie gorzej ani złotówki szafiru
najwyżej rozgryzę w kropelki wargę –
na ustach smak zgniłego nieba

nie
nie wyciagnę ramion do światła –
pociemnieję jak twoje słowa

27.06.08

świątkara prowincjonalna

ciemnieję trzema twarzami księżyca
poróżniona światłem w ciemności
na przekór krzywym dniom – tańczę

dojrzała owocem kiepskiego nasienia
trochę naiwnie i przezornie na zapas
maluję niebo z widokiem na starość

i jeszcze raz dookoła
_________________

monolog w zastępstwie milczącej

Skoro nareszcie zamilkła i gapi się w okno, skorzystam z chwili, by dodać kilka słów od siebie. No… Może nie kilka, ale znacznie więcej, bo nie szybko może mi się trafić kolejna okazja. Proszę się nie obawiać i tak nie usłyszy, co powiem. To już się zdarzało wcześniej. Potrafiła tak tkwić w ciszy i bezruchu parę godzin. Czasami tylko uśmiechnie się albo westchnie. Już jako dziecko doprowadzała tym milczeniem matkę do szału. Podejrzewam, że wtedy robiła to świadomie. Teraz chyba wpadła we własne sidła.

Ona i ja to jedno. Trafiają się dni, że tak to wygląda. Od jakiegoś czasu ta kobieta znowu przysparza mi problemów, a pana działania, jak widzę, zdają się na nic. Nie pomagasz człowieku, a tyle pokładałem nadziei w pana wiedzy i doświadczeniu. No cóż. Proszę się nie krzywić. To właściwie nie zarzut, tylko stwierdzenie faktu.

Postanowiłem pomóc nam wszystkim: jej, panu i sobie, bo przecież w ogromnym stopniu moja rola też ma znaczenie w tym przypadku. Teraz z pretensjami? Wolałbym być wysłuchany i zrozumiany, a litanię żalu zostawmy sobie na później. Jeszcze nie czas na wzajemne ataki.

Potrafię czasami ją kontrolować tak skutecznie, że ustępują objawy, które pan analizuje od tygodni. Bywa też na odwrót. Jakimś cudem ona przejmuje stery i zaczyna na mnie działać destruktywnie.
Mogę to tłumaczyć sobie siłą jej ducha, moją gorszą kondycją, a przede wszystkim podstępami, którymi mnie raczy od dawna. Jestem dość wytrenowany i naprawdę coraz jej trudniej mnie oszukać, ale zdarza się i tak, że uśpi moją czujność na tyle skutecznie, że znowu oboje lądujemy w gościnie u takich jak pan. Zna mnóstwo sposobów, aby mnie zmącić i wykręcić numer, po którym czuję się jak ścierka, której nawet cerować nie warto. Sposoby na mnie? O panie… Nic z klasyki. Alkohol, tytoń, oczywiście w nadmiarze, to etapy, które mamy za sobą. Teraz jest bardziej wyrafinowana, ale o tym później albo i wcale. Jeszcze zdecyduję, czy warto o tym mówić.

Zawsze mam od niej sygnały, które mi uświadamiają, że zaczynają się kłopoty. Zwykle zaczyna się to tuż przed snem. Na przykład kładzie się spać i zamiast zamknąć oczy, i pozwolić mi odpocząć, zaczyna się buntować. Wstaje, otwiera okna, udaje, że myśli. Mówię, iż udaje, bo oznacza to walkę ze mną i już wiem, że znowu coś przeoczyłem. Zazwyczaj funduję jej potężny ból głowy, ale załatwia go prochami, a to mi wyjątkowo nie służy, bo przy okazji obrywam i tracę możliwość pełnej kontroli nad nią. Tak było i tym razem. Ponownie dałem się nabrać na sztuczkę oglądania świata z góry i pozwoliłem pobiec w stronę strychu. Zabrano nas z krawędzi dachu, a wcześniej musiałem nieźle wysilić poczucie równowagi, by nie zderzyć się z brukiem. Śpiewała jakąś głupawą piosenkę o groszkach i małym ogrodniku.

Jakiż byłby to banalny koniec. Zlecieć z dachu i tak prostacko rozmazać się na chodniku.
Proszę wybaczyć. Czasami popadam w stany tępoty i wtedy serwuję takie gnioty myślowe.
Pan się uśmiecha? Ona też tak potrafi złośliwie wykrzywiać usta.

Zaczynam być zmęczony tworzeniem pozytywnych wizji, wyciszaniem głosów, budzeniem intuicji, głaskaniem wyobraźni. Kiedy zmęczenie jest silniejsze ode mnie, pozwalam takim jak pan wkroczyć w nasz świat. To, że jestem częściowo na jałowym biegu, nie oznacza mojej całkowitej bierności. Gdzieś tam z boku obserwuję wszystko i właśnie uznałem, że nie mamy z pana żadnego pożytku. Tu jest tak samo jak w poprzednich miejscach: tabletki, lampy z niebieskim światełkiem, długie rozmowy, których potrzebę uznają chyba tylko psychiatrzy. Ona potrzebuje czegoś innego i muszę ją zabrać. Nie, nie powiem, dokąd pójdziemy. Tego jeszcze sam nie wiem.

Panie… Nie chciałbym być niegrzeczny. Znamy swoje prawa. Nie jesteśmy szkodliwi społecznie, nie stanowimy ani dla siebie, ani otoczenia żadnego zagrożenia. Bywa, że udajemy, iż nie wiemy, co robimy, ale to tylko gra w życie. Ona mówi, że o życie.
_________________

obiecałeś szklaneczkę psychozy

obiecałeś psychozy szklaneczkę - lucyferia

obiecałeś szklaneczkę psychozy - lucyferia

taka kraina
tkana z łyków zielonej wróżki
wolna od artemisia absinthium
nie zrodzi nowych szaleńców

melancholia
w aromacie anyżku czai się wśród słów
cierpliwie czeka jak toulouse-lautrec
na snobistyczne trzęsienie ziemi

nierozważnie zawisam w ciszy
podwijam spódnicę falą koronek
wyżej! la goloue! wyżej!
topi się wstyd między udami

no cóż
nadal kontroluję bicie serca
poziom błękitu w tęczówkach
z ulgą przyjmuję brak geniuszu

słyszę chichot pijanego poety?

obiecałam ci wiersz

Mogliśmy być jak drzewa. Z ramionami w błękicie
i twardą korą trwać – zielenić się, gdy przyjdą deszcze.
Tak. Było możliwe przyjacielu. Jak słowo rzucone
między dzisiaj i wczoraj – w zapach parku, o którym
nie chcemy pamiętać, bo pogubiliśmy w nim cienie.

Koronka wersu rzucona między środą i czwartkiem,
zaczepna strofa krucha porcelaną – to tylko targ –
bazar wspomnień i opuszczenie ramion. A może
wzruszenie – sieroce i dorośle dziecinne.

Mówisz: Jest jak jest. Odpowiadam kpiną i łykiem piwa.
Lekko rzucam parę słów i oszukuję drżenie palców.
Dobrze. Jeszcze papieros i kropelka potu na czole –
wygodnie, że nie widzisz, dlaczego pobladłam.

Tak.To ja – niedoszła zmarszczka na pościeli –
imię powracające w stronie ciszy.
06.06.08