Archiwum autora: Ewa Korczyńska

Popielec

z cyklu „Rozwiewa wiatr”

Codziennie przemierzasz
ścieżki życia
te same drogi
poplątane ulice
kamienne schody

Wędrujesz donikąd
patrząc pod stopy
jak krwawią
czerwienią letnich
maków

Drażniące słowa
wystukują rytm
twej wędrówce

,, Z prochu powstałeś ”

Kim jesteś
pyłem prochem
garścią popiołu

Te plugawe słowa
sączące truciznę
wypływają z sępa
z wydętym brzuchem
z wyłupiastym okiem

Biel podbródka
razi dobre spojrzenia
a szponiaste dłonie
oplatają twoją piękną duszę
świetlistą

Kochasz mnie przecież
wiem ze to duszą kochasz
bo serce lękliwe skurczone

Gdy przekraczasz próg kościoła
to sępy wołają

,, Z prochu powstałeś ”

Nie z prochu
tylko z miłości
mojego niekatolickiego Boga
z matczynych łez
z ojcowskiego oddania
z cudownej ofiary
złożonej na ołtarzu
naszych radości

Ale sęp czuwa
bym nie odpłynęła z Tobą
na drugi brzeg
do lepszego świata
naszych marzeń

Wiem że jestem tylko
gościnną falą
ciepłą pieśnią
dotykiem słońca
wiosennym złudzeniem
pocałunkiem motyla
letnim snem

W ramionach
nikczemnego stróża
upadłych aniołów
przejdziesz swój czas

Z zimną gwiazdą u boku
dostąpisz odkupienia
bo

,, Z prochu powstałeś ”

Płatki śniegu

z cyklu „Rozwiewa wiatr”

Płatki śniegu
wirują nad sosną
tańczą z zimowym wiatrem
gonią swawolne ptaki
pod zachmurzonym niebem
opadają sennie
na ciężkie powieki
nadchodzącego wieczoru

Dotykają lekko
twych warg
stopione oddechem
umierają w ciszy
jak moje złudzenia

Nakarmione

z cyklu „Rozwiewa wiatr”

Karmię rano głodne ptaki
sypię chleb
pokruszony jak wigilijny opłatek
i kaszę drobną perłową
jak łzy zimy
zamarzające
na lichych gałęziach
mandżurskich wierzb

Czy nakarmisz
moje spragnione serce
i ciepłą dłonią
osuszysz łzy

Zanim najedzone ptaki
odlecą
z odrobiną mojego szczęścia

Rocznica

 z tomiku „Wiersze niczyje”

Pierwsza rocznica
potem druga i następne
niszczą pamięć
boleśnie kłują serce

Trzeba zapomnieć
wybielić myśli
wymazać gesty i słowa
niestety pozostaną
jak sępy szarpiące ofiarę
czyhające podstępne wieczne

Może zdmuchnąć świeczkę ?
o ironio

W teatrze jednego aktora
nie może być bisów
spektakl skończony

Zaręczyny

 z tomiku „Wiersze niczyje

Za jesienią pędzą radości
złoto wiatr sieje na polach
oczekiwania zgasły
płomień miłości zwariował

Głośna cisza wyje w rozterce
zaręczyny kpią z marzeń
w białym pierścionku
granat puszcza oko
do ślubu

Nie proś mnie

 z tomiku „Wiersze niczyje”

Nie proś mnie o wiersze
nie jestem poetą

Tylko poeci
opętani szaleństwem
odmieniają słowa

Nie proś mnie o miłość
tylko poeci
kochają złudzenia
grzechem zdobią myśli

Nie proś mnie o szczęście
bez przystani
wiecznie niespełniona

szukam drogi

z tomiku „Tańcząca zmysłami”

Nie negocjuj || Bądź moim grzechem || Druga strona księżyca || Cztery pory roku
Pocałunek || Spełnienie || Łzy || Nad przepaścią || Moja nagość

Nie negocjuj

Nie negocjuj miłości
bo zginiesz w jej płomieniu

Nie rozpraszaj pragnienia
bo rozpłynie się tęsknota

Nie gaś blasku spojrzenia
bo ostygnie namiętność

w intymności

Do góry ▲▲▲

Bądź moim grzechem

Bądż moim grzechem
zanurz się w otchłani
jestem jak rzeka
bezkresna
obejmę cię swym nurtem
me wody napoją twe oczy

Odbity w wypłakanych łzach
zostaniesz samotny

w ciemności

Do góry ▲▲▲

Druga strona księżyca

Pokaż mi drugą stronę księżyca
a rozłożę sny na poduszce
wraz ze świtem
otworzę furtkę miłości

Utopię cię w mym żródle
zaleję światłem poranka

Rozmiłujesz gibkość ciała
przemalujesz usta
owocowym zachwytem

W bananowym tańcu
zatracimy siebie
lecąc do gwiazd

Odbity w wypłakanych łzach
zostaniesz samotny w ciemności

Do góry ▲▲▲

Cztery pory roku

Czy wiesz jak całuje jesień

Okrywa duszę
całunem wielobarwnych zdarzeń
karmi słodyczą marzenia
koi udręczone myśli

Czy wiesz jak całuje zima

Mrozi uśmiech promiennych oczu
studzi gesty czułych dłoni
zamyka słowa w ciszy

Czy wiesz jak całuje wiosna

Maluje nadzieją uczucia
otwiera wrota nowej miłości
zdobi nagie ramiona
złotem kaczeńców

Czy wiesz jak całuje lato

Rozjaśnia słońcem blady świt
soczystą wiśnią krwawi wargi
odkrywa morze pragnień
budzi drzemiące zmysły

Wyciągnij rękę do cichych snów
nasycę cię jesienną czerwienią
zimową bielą otoczę myśli
zapachnę wiosenną świeżością
rozpalę letnią namiętność
zanim odpłynie noc

i zgaśnie księżyc

Do góry ▲▲▲

Pocałunek

Niewielka przestrzeń
pomiędzy ustami
drżące powietrze
przyczajona chwila
mała kropla milczenia

Myśli wirują
w rozpalonej głowie
znikająca dal cichnie
gdy miażdżysz różę
czerwoną krwią
malujesz uczucia

Otwierają się wrota
spotykają oddechy

w bezdechu

Do góry ▲▲▲

Spełnienie

Zaszumiały zmysły
pomiędzy udami
czerwonym makiem
zakwitła piekielna kraina

Rozkładasz płatki
mojego pragnienia
by chłonąć wonie
deszczowego lasu
by chłodzić wargi
pierwszą kroplą rosy
by spojrzeć w otchłań
mego grzechu
by iść w spełnienie

Do góry ▲▲▲

Łzy

Zawirowały słońca
pospadały gwiazdy
zawstydzone księżyce
schowały srebrne twarze
w suknię nocy

Wystrzeliły iskry
zatańczyły cienie
zapłonęło serce

Z cielistego ciała
wyciekła namiętność

łzami

Do góry ▲▲▲

Nad przepaścią

Jak rącze konie
gnane wiatrem
splecione ciała
w rydwanie marzeń
pędzą donikąd
by nie zatrzymać
swego biegu
nad przepaścią

Do góry ▲▲▲

Moja nagość

Nagość ubrana we włosy
rozplecione warkocze
płynął falą do twego snu

Wkładam polne kwiaty
w złote marzenia
dwie pomarańcze
kryję w dłoniach
bezwstydne i gorące
przycichłe
od pragnienia

Twych warg

Do góry ▲▲▲

Kauczukowa serenada

z cyklu „Bez litości”

Nie zakłócaj spokoju
podziemnych Bogów
bo utną ci głowę

Zatopiony w kauczuku
bez dotyku ziemi
rozegrasz ostatnią bitwę

We Wszechświecie Majów
nie ma zasad dobroci
ucieleśnionych duchów

W klasyce śmierci
nie ma porozumienia

Jest zmysłowy taniec
kauczukowych głów
i miłość zaklęta
w sarkofagu
ludzi piśmiennych
artystów niemych

Czerwona krew zastygła
w językowych cierniach
w odciętych genitaliach
pachnących kadzidłem
w siedzibie mędrców
zasiedziałych w kadzielnicy
z ludzkimi ofiarami
gdzie bezgłowe ciała
krzyczą w amoku
zrzucane na wielki plac
bez życia
do podziemnego świata
ku uciesze Boga wojny

To tylko synteza
tego co ludzkie i boskie

Kauczukowa serenada
piszczy
krwawą ofiarą zalana

Nie ma litości

Kadzielnice dymią
bez świętych Bogów
z duchową mocą
gdzie matka daje ciało
na ofiarę
z pietyzmem wielkiej damy

W rzeżbionym glifie
została Bogini

W twoim dzieciństwie
nie było władczyń
tylko krwawi Bogowie
spragnieni
uświęconej wody

Nie zakłócaj spokoju
podziemnych Bogów
bo utną ci głowę
nim nadejdzie kres
ostatniej miłości

Otumaniony świt

z cyklu „Bez litości”

Otumaniony świt
pędzi na oślep
ku południowej tęsknocie
bezsenna noc odchodzi precz
za horyzont marzeń

Skalny cień odarty z pożądania
umiera bez tchu

Zdławiony ciszą poranka
jęczysz w konwulsjach
dzikiego orgazmu
w bełkocie pustych frazesów
pajęczych odnóży

Śmierci moja

z cyklu „Rozwiewa wiatr”

Czekam na ciebie
weż w ramiona
mój wieczny sen

Z spopielałych warg
zabierz ostatni uśmiech
ukołysz mój cichy płacz
niech nie przeszkodzi mi
słoneczny dzień

Kaskadą miłości niesiona
nie spełniam swych marzeń

Chcę odejść
od zmęczonych lat
więc zgaś mój blask

W eterycznym bycie
w wyzwolonym śnie odpłynę